W mroku paryskich katakumb

Kalifornijczycy z Queens of the Stone Age zeszli do paryskich katakumb, by nagrać występ inny niż wszystkie. Jak się okazuje – ani wielkie wzmacniacze, ani elektryczne gitary nie są potrzebne, aby wyczarować porywającego rocka.

Dla fanów mocniejszej muzyki gitarowej tegoroczne wakacje okazały się spełnieniem koncertowych wrażeń. Tylko na Stadionie Narodowym zagościły kolejno takie legendy jak AC/DC, Guns N’Roses czy wreszcie weterani heavy metalu – Iron Maiden. A to dopiero wierzchołek góry lodowej, gdyż w cieniu wielkich stadionowych koncertów mogło nam umknąć kilka może mniej spektakularnych, choć kto wie, czy nie ciekawszych wydarzeń. Do nich bez wątpienia należy znakomity występ kalifornijskiej grupy Queens of the Stone Age.

Lipcowy koncert na warszawskim Torwarze był rzadką okazją do podróży przez imponującą już dyskografię zespołu, prowadzonego przez charyzmatycznego lidera Joshuę Homme’a, zespołu, przez który przewinęło się też sporo nie mniej znakomitych i znanych muzyków – od Dave’a Grohla (Nirvana, Foo Fighters), przez Matta Camerona (Pearl Jam), po nieżyjącego już Marka Lanegana. Atmosfera tej dwugodzinnej rockowej zabawy, wypełnionej największymi hitami i zachciankami publiczności, chyba długo pozostanie w pamięci słuchaczy.

Zaledwie kilkanaście dni przed warszawskim koncertem Queensów ukazała się ich najnowsza płyta, będąca również zapisem występu, ale jakże innego od tego, który mieliśmy okazję doświadczyć w hali Torwaru. Album „Alive