Przekaż 1,5% na media Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy! Przekaż TERAZ » x

Dezerter z Wehrmachtu, malarz od Andersa

Dodano: 05/03/2024 - Numer 211 (03/2024)
FOT. ALBERT ZAWADA/PAP
FOT. ALBERT ZAWADA/PAP

Miał lewicowe poglądy i niemieckie obywatelstwo, a jego ojciec był fałszerzem banknotów. Z Wehrmachtu uciekł do armii Andersa, a do komunistycznej Polski nie wrócił. „Komunizm to była taka trochę inna wersja faszyzmu. Też pełne więzienia. Też egzekucje. Też łagry. To było dla mnie coś strasznego” – mówił o powodach tej decyzji. Leon Piesowocki na Zachodzie stał się wybitnym artystą, jego prace znajdują się w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, Museum and Art Gallery w Bradford, City and Art Museum w Oldham, Stedelijk Museum w Amsterdamie, Museum Boijmans Van Beuningen w Rotterdamie czy University of Pittsburg. Ostatni malarz z armii Andersa zmarł w ostatnich dniach, 20 lutego 2024 roku w Montélimar we Francji. Miał 99 lat.

Mistrz Piesowocki, wybitny malarz – wygnaniec z komunistycznej Polski. Marian Bohusz-Szyszko tak kpił sobie ze swojego ucznia na łamach emigracyjnego „Życia” w 1950 roku: „Jak to często bywa z ludźmi wyjątkowo zdolnymi, wydaje mi się, Leonie (Piesowocki), że jesteś trochę podszyty leniem. Trzy Twoje kompozycje nie tylko są powtórzeniem motywów, które znaliśmy z Twoich dawnych prac, ale ponadto, na przykład w »Pomniku« i w »Kompozycji« (groteska z manekinami) operujesz tymi samymi kontrastami seledynowych zieleni, różnicowanej ultramaryny i czerni. Robisz to, na przykład w »Pomniku«, ze zręcznością prawie godną Twoich wielkich możliwości. Ale nam, którzy liczymy na Twój pędzel, jak na miecz Zawiszy — to nie wystarcza. »Zachód słońca«, który wtargnął do Twoich ulubionych manekinów (muszę się przejść po Oxford Street i stwierdzić, jaka modelka ze sklepu z manekinami tak Ci wizję usidlała), nie rozproszył niewątpliwie brudnych zestawień, które są na tym obrazie. Nie gniewaj się na mnie, Miły. Wolno być trochę złośliwym dla tego, kogo się lubi i na kogo się liczy”.

Wszyscy „Niemcy” chcą do Andersa

O tym, jak udało mu się uciec z Wehrmachtu, opowiedział Piesowocki Annie Rawskiej, dziennikarce Radia Koszalin. – Nas wysłali najpierw na okupację Francji, a później na front włoski. Byłem najmłodszy, i to z Polski, więc kazali mi nosić jedzenie, to było w artylerii. Nosiłem je z baterii na punkt obserwacyjny. Musiałem zdobywać ich zaufanie.
Mógł uciec już pierwszego dnia, ale to oznaczałoby dla jego matki i siostry wywózkę do Auschwitz, więc musiał ucieczkę zaplanować tak, by nikt nie wiedział, co się z nim stało w wojennym zamieszaniu. – Pojawiła się okazja, którą postanowiłem wykorzystać. To było w górach, w Apeninach. Były tam szyszki, takie małe, dla krów i innych zwierząt. Tam było takie skrzyżowanie, w pięciu różnych kierunkach. To mogłoby być powodem, że się zgubiłem. Byłem tam na punkcie obserwacyjnym, kiedy przyszedł rozkaz odwrotu. Powiedzieli, że będę nosił kabel telefoniczny, on był cholernie ciężki.

Odwrót i zamieszanie spowodowały, że ucieczka była możliwa. – Skomunikowałem się z Włochem, który był skłonny mnie ukryć. Schowałem się za jego domem, jak moja jednostka przechodziła i kabel zwijała. Jakieś pół godziny później słyszę, że wołają: „Leon, Leon!”. Włoch dał mi cywilną marynarkę, cywilne spodnie i sam wyglądałem jak Włoch – opowiadał w rozmowie z Radiem Koszalin. Gdy ukrywał się, trafił na patrol Kanadyjczyków. – Był jeden z Kanadyjczyków, co miał rodziców Włochów. Jemu wytłumaczyłem, że nie jestem Niemcem, tylko Polakiem. Poklepali mnie po ramieniu, dali czekolady i papierosy. Wróciliśmy do ich stanowisk.

Początki nie były łatwe. Pewien sierżant uznając, że jest Niemcem, kopnął go w tyłek. W końcu trafił do pilnowanej przez strażników piwnicy. – Tam było pięciu chłopaków w mundurach Wehrmachtu mówiących po polsku, ze Śląska i Pomorza. Oni wiedzieli, gdzie jest polska armia. Wszyscy na ochotnika chcieli wstąpić do armii polskiej. Ja oczywiście też. To była niesamowita okazja, żeby być po prawidłowej stronie w tej wojnie. Nie tylko po alianckiej stronie, ale w Wojsku Polskim!

Jak sprytny Mazur banknoty drukował

Leon Piesowocki urodził się 9 grudnia w 1925 roku w Poznaniu. Był drugim dzieckiem Juliusza Piesowockiego i Łucji z domu Kurowskiej. Z siostrą Wandą i bratem Kazimierzem wychowywali się na poznańskich Jeżycach.

Jak to się stało, że trafił do Wehrmachtu? Jego matka była Polką, poznanianką, a ojciec, również narodowości polskiej, był Mazurem urodzonym w Prusach Wschodnich, a więc obywatelem niemieckim. O wielce skomplikowanej historii życiowej. Podobnie jak syn ponad 20 lat później, zdezerterował z niemieckiej armii. – Pod koniec I wojny światowej on też nawiał z armii Kaisera i wylądował w Poznaniu. Był drukarzem z zawodu, pracował w księgarni św. Wojciecha w Poznaniu. On i dwóch innych takich pseudo-cwaniaków próbowali drukować banknoty. Ale nikt się z nich nie wzbogacił, wszyscy skończyli w więzieniu. W 30. latach pewnie go wywalili z Polski i siedział w Berlinie.

Relacje matki o ojcu-przestępcy nie były łatwe, niemniej w 1935 roku rodzice postanowili spróbować od nowa. Leon wraz z matką trafił do Berlina. W Radiu Koszalin wspominał: – Nie miałem nic do gadania, miałem 9 lat. Oczywiście Berlin był dla mnie fascynujący, autobusy piętrowe, kolejki podziemne – tego w Poznaniu nie było. Trzeba było chodzić do szkoły niemieckiej, ale matka nalegała, że to musi być szkoła katolicka. Była taka na drugim końcu Berlina. Mieszkaliśmy tylko rok w Berlinie, bo ojciec miał tam jakąś kochankę i matka tego nie mogła tolerować. Wróciliśmy do Poznania.

Rysownik, czyli wywiadowca

Gdy 1 września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę, oboje z matką mieli także obywatelstwo niemieckie. Do Wehrmachtu został wcielony w 1943 roku, gdy miał 18 lat. – Uciekłem pod koniec września 1944 roku, a w grudniu dostaliśmy obywatelstwo, książki żołnierskie. Po koniec stycznia nas wysłali na front. Trafiłem do 3. batalionu Strzelców Karpackich – wspominał w rozmowie w Rawską.

Trafił do polskiego obozu przejściowego w bazie II Korpusu w Motolla koło włoskiego miasta Taranto. Tam poznał realia wojny w Italii: – Kucharz zauważył, że nie palę. Powiedział: „Leon, daj mi papierosy, a ja dam ci puszki bekonu, a za bekon będziesz mógł tam najładniejszą dziewczynkę dostać”. Były wszędzie afisze, że nie wolno chodzić po mieście alianckim żołnierzom. Ale Polacy, cwaniaki, mówili, że nie rozumieją po angielsku. Włosi zapraszali ich na wino, były burdele, ale też prywatne inicjatywy. No i pozbyłem się tych puszek.

Przydzielony został do II Oddziału Kontrwywiadu w Trzeciej Brygadzie Strzelców Karpackich. O tym przydziale zdecydowała procedura, o której opowiadał w Radiu Koszalin następująco: – Sierżant woła: Kto jest szewcem? Był szewc. Kto jest księgowym? Był księgowy. Kto jest kucharzem? Dziesięciu się melduje. Bo kucharz i pomocnik kucharza mają więcej przywilejów niż komendant. Polacy zawsze cwaniacy, zamawiali więcej jedzenia, niż trzeba było, i sprzedawali je na czarnym rynku. Kto jest rysownikiem? Zgłosiłem się, że ja. Ale nie wiedziałem, co też rysownik robi w piechocie. Przyłączyli mnie do takiej małej jednostki wywiadowczej. Jako rysownik na mapie miałem zaznaczać pozycje artylerii czy też jakieś bazy. Znałem niemiecki, więc byłem też tłumaczem przy przesłuchiwaniu Niemców.

Kapitulację Niemców wspominał następująco: – O 11 podali nam wiadomość, że Niemcy skapitulowali. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Włosi zapraszali na wino, wszyscy jechali do Bolonii.
Ledwo żywi wygnańcy i skarby Rzymu

Młodzi artyści od Andersa uzyskali możliwość studiowania na włoskich uniwersytetach. Piesowocki uczył się rysunku i malarstwa w rzymskiej Accademia delle Belle Arti. – Nas wysłali do Rzymu i tam mieliśmy studiować. Nie wiem do końca, komu to zawdzięczaliśmy, może sam generał Anders to zainicjował. Przyjęli mnie oczywiście. Na początku rysowaliśmy greckie rzeźby, portrety, zwierzęta. Stary profesor był przeciwnikiem sztuki nowoczesnej. Jak ktoś wspomniał Picassa, robił się czerwony i krzyczał – mówił o tym w Radiu Koszalin.

Marian Bohusz-Szyszko o tych początkach polskiego malarstwa na wygnaniu pisał w „Życiu” następująco: „Lwia część spośród nich wszystkich, znalazła się w 2 Korpusie we Włoszech pod opieką wojska i polskich profesorów. We Włoszech staje się ich udziałem przywilej, jakby nagroda za lata poniewierki, którego pozazdrościłyby im wszystkie pokolenia młodych polskich malarzy. Stają w obliczu skarbów sztuki włoskiej”.

Malowanie na walizkach

Poszukiwanie rodzin, które często znalazły się po drugiej stronie żelaznej kurtyny, to były działania bardzo dramatyczne. – Próbowałem ustalić, czy matka i ojciec żyją. Napisałem list i okazało się że matka żyje w Poznaniu i ma obywatelstwo polskie. A ojciec żyje w Berlinie – wspominał. Okazało się, że ma powody do dumy z ojca. – Został odznaczony przez Senat Berliński i Kanclerza Brandta za pomaganie ludziom prześladowanym w czasie terroru niemieckiego. Ukrywał ludzi poszukiwanych przez gestapo.

Ale wkrótce żołnierzy, również tych będących artystami, czekała przeprowadzka do Anglii. Piesowocki wspominał: – Po roku czy dwóch wszystkie armie alianckie musiały wracać do domu. Amerykanie, Anglicy, Nowozelandczycy no i Polacy. Ale Polacy nie chcieli jechać do Polski komunistycznej. Większa część żołnierzy wyszła z łagrów w Rosji. Komunizm to była taka trochę inna wersja faszyzmu. Też więzienia, pełne. Też egzekucje. Też łagry. To było dla mnie coś strasznego. Pojechaliśmy do Anglii. Jeszcze w mundurach, w 1947 roku.

Bohusz-Szyszko pisał o tym samym: „Zbliża się ewakuacja do Anglii. Niepewność jutra, tęsknota i poczucie krzywdy politycznej. Profesorowie i studenci nie ustają jednak w wysiłkach. Tym energiczniej, z tym większą pasją pracują. Anglia. Jakże inne warunki. Zwiększenie goryczy. Widmo demobilizacji. Zajęcie pomywacza, górnika, parobka na farmie lub robotnika ostatniej kategorii w fabryce. Ale Anglia to również wspaniałe galerie sztuki współczesnej, to wspaniałe muzea! Więc, do pracy! Nie marnujmy czasu! Nie wytrąca tych ludzi z koleiny zaciekłej pracy ani chłód w barakach, ani ciasnota pomieszczeń, ani szykany biurokratyczno-formalistyczne, ani liczne przeprowadzki z baraku do baraku i z obozu do obozu. Malują dosłownie na walizkach, słuchają wykładów w czasie przeprowadzek, przejazdów, a nawet przy posiłkach”.

Rząd emigracyjny bije się o polskich malarzy

Piesowocki zapamiętał to tak: – Wyjechaliśmy z Neapolu do Glasgow. Była grupa studentów, która chciała dalej studiować, ale w Anglii. Studiowaliśmy, ale każdy musiał sobie znaleźć pracę. Byle tylko zarobić. Pracowałem w jakiejś piekarni, potem w biurze planowania miasta. Była to praca trochę artystyczna. Malowałem mapy nowych domów.
W Anglii kontynuował naukę w polskim Studium Malarstwa Sztalugowego i Grafiki Użytkowej w Waldingfield koło Sudbury, w którym zajęcia prowadzili cytowany Marian Bohusz-Szyszko i Wojciech Jastrzębowski. Dzięki stypendium Komitetu do Spraw Oświaty Polaków mógł podjąć naukę w Sir John Cass College of Art w Londynie.

Nietypowa to była szkoła, za której sukcesem stali przywódcy emigracyjnej Polski, świadomi znaczenia polskiej kultury. „Wręczenie pierwszych 19 dyplomów ukończenia Polskiego Studium i zamknięcie szkoły, działającej w obozie PKPR nastąpiło 21 lipca 1948 r. Uroczystość, w obecności premiera gen. T. Bór-Komorowskiego, gen. W. Andersa, gen. Stanisława Kopańskiego, prof. Władysława Folkierskiego i amb. E. Raczyńskiego, uświetniła wystawa prac dyplomantów. Ze sprawozdania: »Dziwne są zaiste koleje losu tych młodych artystów…«” – pisało londyńskie „Życie”.

Abstrakcjoniści z „Orła Białego”

„Wczesny okres twórczości Piesowockiego zdominował rysunek. Prace z lat 40. nie nosiły piętna osobistych doświadczeń; wspomnienia okresu wojny ograniczyły się do dokumentalnych szkiców, na których ołówkiem (Stare Miasto w Poznaniu, 1942, il. 1) lub piórkiem (Most Umberto w Rzymie, 1946, il. 3) rejestrował piękno wedut czy pejzaży. Człowiek pojawiał się na nich najczęściej w formie sztafażu. Po osiedleniu się w Wielkiej Brytanii język plastyczny stał się bardziej oszczędny, a kreska prowadzona była swobodnie. Powstały wtedy liczne, szybko kreślone widoki ulic Londynu” – pisze o pracach artysty z tego czasu recenzent z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

W 1949 roku powstała polska grupa artystyczna w Anglii. Piesowocki wspólnie m.in. z Aleksandrem Wernerem, Tadeuszem Beutlichem, Ryszardem Demelem, Januszem Eichlerem i Kazimierzem Dźwigiem, był współzałożycielem awangardowej Grupy 49, zrzeszającej polskich artystów plastyków w Wielkiej Brytanii. Jej członkowie zamieszczali swoje rysunki na łamach wygnańczego pisma „Orzeł Biały”, a także pokazywali swoje prace malarskie, graficzne i rzeźbiarskie najpierw w Kingley Gallery, a następnie w Grabowski Gallery, prowadzonej przez farmaceutę i filantropa Mateusza Grabowskiego. W 1949 i 1950 roku Piesowocki wystawiał swoje prace w Young Contemporaries w Londynie.

Bohusz-Szyszko tak pisał o Grupie 49: „Jesteście mi zbyt bliscy, żebym mógł pisać recenzję o waszych pracach nie zabarwioną subiektywizmem. Podobnie lekarzowi trudno postawić diagnozę dla członków własnej najbliższej rodziny… Na terenie naszej emigracyjnej plastyki jesteście jedynym zespołem twórczym, który posiada zdecydowany charakter, zrozumienie istotnych zadań malarskich i odpowiedzialność za środki zewnętrzne własnej wypowiedzi. Ostatnie zdanie wygląda na komplement. Istotnie, ja, który widziałem pierwociny waszych wysiłków twórczych przed pięciu laty, sądzę, że na ten komplement zasłużyliście solennie”. Dalej tak charakteryzował swoich uczniów: „Ogólną zaletą wszystkich spośród was jest intuicyjne (i równocześnie świadome) wyczuwanie istotnych tendencji, które przenikają dziś sztukę Zachodu, tendencji polegających na dumnej wierze, że człowiek jest w stanie budować własną rzeczywistość wizualną w oparciu nie o naśladownictwo, lecz o podziw doskonałości natury”. Recenzentka „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” pisała: „W pejzażach Piesowockiego fantazja łączy się z solidnością konstrukcji i dobrym kolorem”.

Stefania Zahorska, jedna z najwybitniejszych przedwojennych, a potem wygnańczych krytyków malarstwa, pisała: „Grupa 49 przeniosła się niemal cała w dziedzinę abstrakcji. Pamiętam jej wystawę kilka lat temu: wiele kompozycji figuralnych, pejzaży, martwych natur – rzeczy, a był to już okres pełnego rozbujania abstrakcji. Dziś czas abstrakcji zdaje się mijać i oto z czternastu wystawiających artystów Grupy może tylko trzech (zresztą bardzo dobrych: Leon Piesowocki, Antoni Dobrowolski, Kazimierz Dźwig) wykazuje ślady obrazowania przedmiotów. Widocznie działa tu mus wewnętrzny, potrzeba wyeksploatowania nowych możliwości. Bo abstrakcja abstrakcji nierówna. Abstrakcja w ujęciu Grupy jest pełna sensu i właściwie tłumaczy abstrakcję – w ogóle… Jeśli nie wszyscy abstrakcjoniści polscy, a nawet jeśli nie wszyscy członkowie Grupy 49 wniknęli w tajemne źródła abstrakcyjnej twórczości, to i tak zdumiewające jest, że polskie malarstwo abstrakcyjne emigracji wnika głębiej od innych w jedyny sens, który się w abstrakcji kryje, i umie go wyrazić”.

Sztuka demokratyczna

By zdobyć środki do życia, Piesowocki w 1952 roku prowadził wraz z Zygmuntem Kowalewskim firmę projektującą i wykonującą witryny. Przez ponad 10 lat tworzyli, najczęściej dla biur turystycznych, oryginalne dekoracje, często z użyciem papieroplastyki. – Poznałem Zygmunta Kowalewskiego, on przeszedł przez Rosję, przez łagry. Też grafik, miał już firmę zajmującą się dekoracjami sklepów. On zajmował się stroną biznesową, czego ja nie potrafiłem, a on z kolei nie potrafił robić tego, co ja – wspominał Piesowocki w Radiu Koszalin. Także w 1952 roku ożenił się z Tillą Benderm, dwa lata później urodziła się ich córka Krystyna. W 1960 roku przeprowadził się z Londynu do Steyning. Tam urządził pracownię i, śladami ojca, warsztat drukarski.

Po 10 latach zakończył współpracę z Kowalewskim, bo postanowił skupić się już tylko na malarstwie. Rozpoczął się czas sukcesów artystycznych. Do 1969 roku wystawiał swoje prace trzykrotnie w A.L.A Prints Show. W 1968 roku zdobył nagrodę na British International Print Biennale, gdzie wystawiał również w latach: 1970, 1972 i 1974. W 1970 roku Piesowocki pokazał swoje dzieła na wystawie Five London Printmakers w Stedelijk Museum w Holandii; w 1971 i w 1973 roku na Premio Internationale per L’Incisione w Biella we Włoszech; w 1972 i 1974 roku na Norwegian International Print Biennale w Fredrikstad; w 1974 roku na International Graphic Biennale we Frechen w Niemczech Zachodnich. W 1969 roku jego prace pokazane zostały w USA i Japonii na British Contemporary Graphics w Tokio oraz na PMC Show w Portland Museum w stanie Oregon.
O swojej twórczości z późniejszego czasu tak mówił w Radiu Koszalin: – W 1979 roku zacząłem robić te symetryczne sitodruki… Inspirowałem się sztuką japońską i tym się galerie interesowały… Była to tzw. sztuka demokratyczna. Była ona popularna. Demokratyczna oznaczało, że jest tania. Bo druki są tańsze niż oryginalne rzeczy.

W latach 1976–1981 przeprowadził się do Pont Barret k. Montelimar w Prowansji. W latach 1981–1984 mieszkał we Frankfurcie pracując dla Figuren Theater. Projektował scenografie teatralne, plakaty oraz ilustrował książki dla dzieci. Po powrocie z Niemiec do Francji, od 1984 roku zamieszkał na stałe w Manas koło Montelimar. Wystawiał na Salon des Independants w Paryżu. W 1995 roku zdobył 31. Grand Prix International de la Peinture de la Cote d’Azur.

Eksperymenty 90-latka

Jan Wiktor Sienkiewicz na stronie gov.pl tak recenzuje styl artysty: „Dwa okresy edukacyjne: rzymski i londyński, zadecydowały o karierze artystycznej i dorobku twórczym Piesowockiego, który dla polskiej historii sztuki nadal pozostaje »cały do odkrycia«”. Jego zdaniem malarstwo Piesowockiego „nosi znamiona silnej artystycznej osobowości malarza. Od akademickiego warsztatu, charakteryzującego się realizmem przedstawień – tak w zakresie pejzażu jak i portretu, malarz w latach 60. XX wieku eksperymentował z kompozycjami abstrakcyjnymi, pełnymi ciekawych i mocnych w wyrazie zestawień kolorystycznych – od czerwieni i brązów, do coraz jaśniejszej i w uspokojonej tonacji – dochodząc ostatecznie do fascynacji zielenią i błękitem”.
Duży wpływ na niego wywarła także Francja: „Francuskie doświadczenia z kolorytem i przyrodą Prowansji, wyzwoliły u polskiego malarza nowe zainteresowania – w których widoczna jest szczególnie fascynacja ludzką figurą, a szczególnie aktem kobiecym. Pod względem stylistycznym, dzieła Piesowockiego, powstające od lat 70. XX w., charakteryzują się ściszonymi tonacjami błękitów i zieleni, żywiołem zaś dominującym w kompozycjach staje się woda i jej »udział« w deformacji ludzkiej postaci (kąpiące się, plaże, baseny). Noszą one w sobie znamiona fascynacji malarstwem postimpresjonistycznym i doświadczeniami z zakresu sztuki abstrakcyjnej o rodowodzie geometrycznym”.

Ale Piesowocki potrafił odnajdywać nowe formy działania także mając lat 80 czy 90. Jan Wiktor Sienkiewicz pisze: „Oddzielnym nurtem w malarstwie L. Piesowockiego są szczególnie chętnie realizowane przez artystę w drugiej dekadzie XXI w. kompozycje abstrakcyjne. Ich główną inspiracją są fotografie przyrody wykonywane przez malarza zwykłym analogowym aparatem fotograficznym. Przetwarzane, m.in. poprzez lustrzane odbicie, a następnie przeskalowywane i przenoszone na płótno malarskie stają się głównym źródłem symetrycznych kompozycji, o silnym ładunku emocjonalnym i ostrej kolorystycznej palecie”.
Czas jest dla mnie już drogocenny. Jedzenie tylko z mikrofali

Anna Rawska nagrała wywiad z artystą, gdy miał już 94 lata i nadal pozostawał twórczo i życiowo aktywny. Jak wspominała, gdy miał 94 lata, nadal prowadził samochód, a nawet zapłacił mandat za przekroczenie prędkości. Miał poczucie, że czasu na twórczość zostało mu już niewiele. – Czas jest tak drogocenny dla mnie, że odrzucam wszystko, co jest mniej ważne. Jem tylko rzeczy, które są prawie gotowe, wystarczy włożyć do mikrofali. No i zmywanie pięć minut, żeby nie tracić czasu – mówił na antenie Radia Koszalin.

W 2018 roku wziął udział w wystawie we francuskim Ales, w ramach obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Ales to miasto, gdzie 100 lat temu trafili za chlebem polscy górnicy. To ich potomkowie organizowali tę wystawę… W 2022 roku Muzeum Okręgowe w Bydgoszczy przygotowało dużą wystawę prac Leona Piesowockiego, który mając 97 lat osobiście uczestniczył w wernisażu. Temu muzeum przekazał część swojego dorobku. Ostatni artysta plastyk 2. Korpusu generała Władysława Andersa zmarł 20 lutego 2024 roku.

Za Poznaniem tęsknił, ale jak większość wygnańców miał poczucie obcości wobec nieznanego krajobrazu III RP. – Nikogo już w Polsce nie mam. W Poznaniu te cmentarze takie olbrzymie i tylko te kamienie, żadnych drzew, to smutne jest raczej – mówił w pożegnalnej rozmowie z Anną Rawską.

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@swsmedia.pl

W tym numerze