Postkomunistyczne zombie wraca

To w III RP żelazna reguła. Przed każdymi wyborami, które wygrać ma postkomunistyczny układ, najważniejsze tematy w kampanii w bardzo niewielkim stopniu dotyczą rozliczeń z komunizmem. Wiadomo, to sprawy dla jakichś dziadersów, a na topie są: bieda, podwyżki, podatki, wojenki ideologiczne, no i nienawiść pretendentów do rządzących. Nawet to, kto się ładniej wysławia, a kto się przejęzyczył, jest ważniejsze. Tymczasem po objęciu władzy przez nowy rząd bardzo szybko okazuje się, że wpływy lobby wywodzącego się z totalitaryzmu ku zaskoczeniu wyborców stają się tematem numer jeden. Zdziwiony elektorat, szczególnie ten najmłodszy, dowiaduje się, że 34 lata po tzw. upadku komunizmu, znów wybrał ubekistan.

Ledwo minął tydzień od ogłoszenia wyników wyborów, gdy lider postkomunistów Włodzimierz Czarzasty zaczął głośno domagać się likwidacji… Instytutu Pamięci Narodowej. To nie LGBT, związki partnerskie czy prawa związkowe są naszymi priorytetami, a jakieś kłótnie dziadersów? – mogła zdziwić się jakaś Julka ze strajku kobiet, po wygooglaniu cóż to takiego ten IPN. Julka owa żyła dotąd w słodkiej niewiedzy, że pan w żółtym sweterku nie był niegdyś panem, a towarzyszem i samego siebie nazywał komunistą. I mówił o tym nie tylko przed 1989 rokiem. Także w roku 2017. Gdy Władysław Frasyniuk protestował, że za rządów PiS za często mowa jest o Żołnierzach Wyklętych, a za mało o pokonaniu komunistów przez jego środowisko, Czarzasty odpowiedział mu niespodziewanie w