„1899” – rejs w nieznane, rejs donikąd

Serial „Dark” duetu Barana bo Odara i Jantje Friese był według mnie arcydziełem, którego ich ostatnia produkcja „1899” nie jest w stanie przegonić, choć oszczędna i bardzo ciekawa promocja rozbudziła na to apetyt.
Od premiery trzeciego sezonu „Dark” minęło już ponad dwa i pół roku. Serial, który początkowo sprowadzany był do roli całkiem udanej niemieckiej odpowiedzi na „Stranger Things”, szybko wybił się na samodzielność, zdobywając należne uznanie krytyki i sympatię wielu fanów. W chwili pojawienia się ostatnich ośmiu odcinków na Netfliksie było już wiadomo, że to definitywny koniec tej historii. Duet twórców (a także duet w życiu, prywatnie są bowiem małżeństwem), reżyser Baran bo Odar i scenarzystka Jantje Friese rozpoczęli pracę nad dwoma kolejnymi projektami, zaś Netflix próbował skrócić fanom oczekiwanie kilkoma raczej nieudanymi produkcjami, zapowiadanymi jako nawiązania do stylu i klimatu „Dark”. Wreszcie, pod koniec zeszłego roku w serwisie pojawiła się pierwsza z zapowiadanych propozycji autorskiej dwójki, „1899”. Czy warto było tyle czekać?
Produkcja szalenie ambitna
Już sam fakt, że Netflix nie czekał nawet miesiąca od premiery, by ogłosić, że oczekiwanej przez część fanów i zapowiadanej przez twórców kontynuacji nie będzie, stanowi jakąś odpowiedź na to pytanie. Odpowiedź, która niczego w ocenie nie przesądza, znane są przypadki niezłych seriali bez kontynuacji („Mesjasz”, „Kalifat”, „Home sweet home”), o czymś nam jednak mówi. I faktycznie, choć zadowolonych widzów znalazło się wielu, nie zabrakło również rozczarowanych odbiorców, do których w pewnym stopniu również się zaliczam. Zanim odpowiem na pytanie, skąd ten zawód, kilka słów o samym serialu.
Kto oglądał „Dark”, ten wie, że nie należy spodziewać się prostej, niewymagającej i liniowej fabuły. Przypomnę tylko, że w tamtym serialu obserwowaliśmy zmagania bohaterów, rozgrywające się równocześnie w kilku planach czasowych i dwóch, a finalnie wręcz trzech alternatywnych rzeczywistościach. Do rozumienia tego, co się widzi, przydawały się notatki i schematy, a i sam Netflix przygotowywał dla fanów bardzo ambitne i dopracowane materiały pomocnicze. Było to więc wydarzenie i wyzwanie intelektualne, produkcja szalenie ambitna i solidnie podbudowana wieloma teoriami, naukami, filozofiami i wierzeniami. Przy tym jednak wszystko to było jedynie elementem historii głęboko zarysowanych bohaterów, mających swoje historie, motywy i tajemnice. Bohaterów, których poznaliśmy bardzo dobrze, mogąc im kibicować i z nimi sympatyzować. Choć ich życie miotane było przez potężne i tajemnicze siły, byli przy tym bardzo zwykłymi ludźmi z sąsiedztwa, żyjącymi w bardzo znajomym dla nas otoczeniu, również pod kątem architektury, krajobrazu i klimatu. W „1899” tej bliskości właściwie nie ma i to jeden z głównych problemów, jakie mam z tym serialem.
Przegląd osobowości
Nie musiało tak być. Nowa produkcja Odara i Friese w swej pierwszej warstwie narracyjnej opowiada o rejsie potężnego okrętu, którym kilka, rozdzielonych od siebie według klasowego klucza grup, udaje się z Europy do Ameryki, swej ziemi obiecanej. Akcja staje się coraz bardziej dziwna od chwili spotkania innego, wcześniej zaginionego okrętu tej samej firmy. Mamy tu kilkunastu bohaterów, różnej pozycji społecznej i narodowości, których losy poznajemy we fragmentach w kolejnych odcinkach. Jest więc chory francuski żołnierz z niedawno poślubioną, lecz niekochaną i niepożądaną żoną, a także z tajemniczym czarnoskórym cieniem; mamy rodzinę duńskich chłopów, przeżywających coś w rodzaju fałszywej religijnej ekstazy; mamy ukrywającą swą tożsamość i orientację parę męsko-męską; jest też młoda Azjatka z surową opiekunką, a de facto stręczycielką. Jednak historie tych wszystkich osób, może poza wieśniakami z Danii, pokazane są dość płytko, skrótowo, nie dają szansy zżycia się z nimi i zrozumienia czy tym bardziej współodczuwania, jak to było w „Dark”. Polski widz jest tu zresztą chyba w najlepszej sytuacji, dostaje bowiem postać Olka (Maciej Musiał), sympatycznego polskiego palacza okrętowego, który jest jednym z pozytywnych bohaterów, możemy mu więc kibicować, zwłaszcza gdy nawiązuje nić porozumienia z młodą azjatycką pięknością (wątek ten przypomina zresztą, choć to pewnie przypadek, relację Francuza i Kimiko z innego współczesnego serialu – „The Boys”).
Tylko trochę więcej pokazuje się nam odnośnie do głównych bohaterów – kapitana Eyka Larsena (którego gra zresztą znany z roli średniego wiekiem Jonasa w „Dark” Andreas Pietschmann), młodej, walczącej o uznanie i miejsce w świecie przed emancypacją kobiet lekarki Maury Franklin (Emily Beecham) czy wreszcie bohaterów, którzy okazują się być – jej synem (niepokojąco podobnym zresztą do syna Marty i Jonasa z poprzedniego serialu w jego najmłodszej, dziecięcej wersji) i bratem. Lecz nawet i tu, choć widzimy, nie możemy wszystkiego sobie wyjaśnić i poukładać. Analizujący serial internauci liczyli na wyjaśnienie wielu zagadek w kolejnych sezonach, tyle że już ich przecież nie będzie.
Kwestie problematyczne
Wygląda na to, że twórcy postacie nakreślili trochę na odczepnego, by jak najszybciej przejść i skupić się na tym, czego się od nich oczekuje, a co ewidentnie też sprawia im największą radość – na mnożeniu kolejnych poziomów rzeczywistości (a może raczej – iluzji) i zatapianiu statku i kolejnych wątków w morzu filozoficznych i parareligijnych znaczeń. Zainteresowanym polecam bardzo pomocne w tej podróży analizy z youtubowego kanału „Drugi seans”. Znajdziemy tu tropy gnostyckie, alchemiczne symbole żywiołów, począwszy od znaku ziemi w logotypie serialu, myśl Platona czy Stary Testament, a tematem przewodnim zdaje się poszukiwanie zbawienia i prawdy, choć bez pewności, że ta ostatnia bohaterów zbawi i wyzwoli. Nawet to w „Dark” finalnie okazywało się prostsze, ponieważ motorem wszystkich działań okazywała się miłość. Zresztą nie wiemy nawet, kto naprawdę istniał w tej historii i gdzie się ona działa – na statku, w szpitalu psychiatrycznym, a może jeszcze gdzie indziej, wszystkich lokacji nie będę tu ujawniał, bo przy okazji opowiedziałbym tu za dużo.
To zresztą kolejny problem z tym tytułem. Tajemnice i niejasności, choć niby zupełnie inne, noszą w sobie piętno poprzedniego serialu. Znów z zamkniętej przestrzeni udaje się wyjść przez tajne przejścia do innych czasów i światów, malowanych prawie tymi samymi zresztą, co w „Dark” filtrami. Malowanymi jak zawsze pięknie i z użyciem najnowszych technik. Korytarze statku wyglądają jak hotel w Winden, siedziba tajemniczego ojca Maury, Henry’ego Simpletona, to prawie kalka siedziby Adama. Od strony wizualnej „1899” jest takim samym arcydziełem. Tylko z resztą jest trochę gorzej. O ile w „Dark” inspiracje „Stranger Things” spotykały się z duchem pierwszych odcinków „Twin Peaks”, tutaj, poza samym „Dark”, jest coś z „Czarnego lustra” i „Westworld”, a nawet „Snowpiercera”. I tym razem nie jestem w pełni przekonany, czy ten recycling popkultury w pełni wyszedł duetowi Odar–Friese na zdrowie. To wciąż porządny, a w wielu aspektach imponujący serial, jednak w pogoni za intelektualnymi inspiracjami i podbudowani kolejnych zagadek i pięter serialowej (nie)rzeczywistości kilka ważnych spraw zostało zaniedbanych, a przez decyzję Netfliksa nie da się tego nadgonić i naprawić w odcinkach, które już nie powstaną. „Dark” był według mnie arcydziełem, którego „1899” nie jest w stanie przegonić, choć oszczędna i bardzo ciekawa promocja rozbudziła na to apetyt. Zobaczymy, czy uda się to kolejnemu serialowi niemieckiego małżeństwa, nad którym niemal równolegle trwają prace. „Tyll” ma być opowieścią drogi, rozgrywającą się tym razem w trakcie wojny trzydziestoletniej i jak się zdaje, będzie w nim trochę mniej miejsca na mnożenie planów czasowych i rzeczywistości. Ale kto wie, co uda się im do tej opowieści wcisnąć?
Na koniec nie odmówię sobie najbardziej subiektywnej uwagi. „Dark” obejrzałem w całości trzy razy i chętnie obejrzałbym po raz czwarty, gdybym tylko znalazł na to czas. „Plemiona Europy” i „Równonoc”, seriale, porównywane do tej kultowej już produkcji, były sporym rozczarowaniem i zostały przez Netflix porzucone po jednym sezonie. Być może szkoda, że „1899” nie dostało swojej szansy, niemniej nie jest to historia, do której mam ochotę w najbliższym czasie wracać. Wyprawa potężnym parowcem „Cerber” dla Odara i Friese okazała się wyprawą donikąd.



SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net
Masz już subskrypcję? Zaloguj się
- Możliwość odsłuchiwania artykułów gdziekolwiek jesteś [NOWOŚĆ]
- Dostęp do wszystkich treści bieżących wydań "Nowego Państwa"
- Dostęp do archiwum "Nowego Państwa"
- Dostęp do felietonów on-line
* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@swsmedia.pl
W tym numerze
-
Kreml jako sukces przedstawi nawet minimalne zyski terytorialne. Obawiam się, że za tym szłoby dalsze zmiękczanie granic NATO i rozbicie UE. Putin umie prowadzić politykę bardzo ryzykowną, na co...
Pokolenie płatków śniegu
Około 2010 roku „płatkami śniegu” zaczęto powszechnie nazywać młodych ludzi z generacji Z, czyli osoby urodzone po 1995 roku do mniej więcej 2012 roku. Są przekonanymi o swej wyjątkowości...Bicie bolszewika ważniejsze od igrzysk olimpijskich
29 czerwca 1920 roku rozegrany został mecz, który przeszedł do historii jako „mecz o polski Śląsk”. Z niemiecką drużyną Beuthen09, mistrzem Górnego Śląska, wzmocnionym bramkarzem reprezentacji...Historię powstania w getcie opowiadali ci, którzy ocaleli
Był poniedziałek 19 kwietnia 1943 roku, początek Wielkiego Tygodnia – w chrześcijańskich domach trwały przygotowania do świąt Wielkanocy, w domach żydowskich była to wigilia święta Paschy. Wczesnym...Japoński rzeźbiarz i jego odpowiedź na cancel culture
Gdy 25-letni Etsuro Sotoo stanął w 1978 roku przed niedokończoną świątynią Sagrada Familia, wiedział już, że znalazł cel swojego życia. Zdecydował, że zostaje w Barcelonie i że zatrudni się jako...Milicja Obywatelska w pogoni za świętością
„Święty” to nie tylko duchowe rozterki PRL-owskiego milicjanta z prowincji zderzonego z tysiącletnią historią Kościoła, lecz także sprawnie oddający realia epoki i dobrze nakręcony dramat kryminalny...