Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Nauka pod butem klimatycznego lobby. W tle wielka polityka i zielone interesy

Dodano: 06/06/2024 - Numer 214 (06/2024)
FOT. ADOBE STOCK
FOT. ADOBE STOCK

Forsowanego przez Międzyrządowy Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) „dogmatu”, którego istotę stanowi teoria ocieplenia antropogenicznego, „nie podziela większość geologów, a także wielu naukowców innych specjalności” – twierdzi prof. Leszek Marks. Jednocześnie – jak dodaje – nie wszyscy z nich chcą to deklarować publicznie w obawie o granty, ostracyzm, a nawet utratę pracy. Geolog przyznaje, że klimat „niewątpliwie się zmienia”, jednak podkreśla, iż decydującym czynnikiem tych zmian są procesy naturalne, a zagrożenie dwutlenkiem węgla poleca „włożyć między bajki”.

Komunikat Państwowego Instytutu Geologicznego (PIG) z okazji Dnia Ziemi, w którym padły stwierdzenia przeczące tezom o istotnym wpływie człowieka na klimat, wywołał ogromne zainteresowanie, a niewielu ludzi na co dzień interesuje się geologią.

Nawet bardzo mało. Wiele osób myli geologię z archeologią, a nawet – kiedy w swoim czasie pracowałem w terenie – jak powiedziałem, że mam doktorat, to już w ogóle… Jak doktor, to musi być lekarz.
Wywołał Pan – bo to Pan był autorem tego komunikatu – spore zamieszanie, interweniowało nawet Ministerstwo Klimatu. I to się przebiło do mediów, dlatego że ten komunikat nie pojawił się tylko na stronie PIG, lecz opublikowała go Polska Agencja Prasowa. Można powiedzieć, że dokonał Pan drobnego wyłomu w obowiązującej narracji. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że przedstawionej przez Pana diagnozy nie podziela zbyt wielu naukowców.

Jeżeli chodzi o geologów, to zdecydowana większość – i to nie tylko w Polsce, lecz także na świecie – stanowczo opowiada się za opcją zbliżoną do mojej wersji. Są oczywiście różnice, ale generalnie większość geologów neguje, że tylko człowiek wpływa na zmiany klimatyczne. Dostałem propozycję, aby opracować komunikat Państwowego Instytutu Geologicznego, wyrażający opinię na temat klimatu. Ponieważ w ostatnich kilkunastu latach wygłaszałem liczne referaty dotyczące zmian klimatu, więc moje stanowisko znane jest nie tylko wśród geologów i wiadomo było, jaki będzie wydźwięk tekstu przygotowanego przeze mnie. Prawdę powiedziawszy, od kilkunastu lat działam już na tym forum. To zaczęło się przypadkowo w 2009 roku, z okazji Dni Ziemi. Zostałem wówczas poproszony o wygłoszenie referatu na temat zmian klimatu w przeszłości. Wtedy nie wchodziłem głęboko w te zagadnienia dotyczące polityki klimatycznej. Takim guru od klimatu był wówczas Al Gore, były wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, ale ja jego działań w tej kwestii nie śledziłem. W swoim referacie skoncentrowałem się na geologicznych metodach badania klimatu w przeszłości i ich przyczynach, nie odnosząc się w ogóle do polityki klimatycznej. Dwie młode osoby zaatakowały mnie wówczas, ponieważ wyraziłem sceptycyzm co do roli człowieka we współczesnych zmianach klimatu. Od tego czasu zacząłem głębiej wchodzić w zagadnienia związane ze współczesnymi zmianami klimatu, zapoznałem się z wieloma publikacjami i raportami. Z mojej inicjatywy Komitet Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk (którego byłem członkiem) zajął stanowisko w sprawie zmian klimatu. Jeżeli chodzi o środowisko geologów, to zdecydowana większość akceptuje, że zmianami klimatu sterują procesy naturalne. Część naukowców innych specjalności także podważa obowiązujący dogmat o dominacji wpływu człowieka na zmiany klimatu, ale nie wszyscy z nich chcą to deklarować publicznie.

Twierdzenia o wpływie człowieka na zmiany klimatu nazwał Pan dogmatem. Nauka nieustannie idzie do przodu, czy wobec tego jest miejsce w tej przestrzeni na istnienie dogmatów?

Oczywiście że tak. Obecny dogmat klimatyczny został zainicjowany w 1988 roku, kiedy Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) i Organizacja Narodów Zjednoczonych wystąpiły z projektem utworzenia Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC). Jego zadaniem było udowodnienie wpływu człowieka na zmiany klimatu. IPCC stworzył kolejne raporty (w sumie sześć). Pierwszy z nich ukazał się w 1990 roku (jest dostępny na stronie IPCC) i przedstawiał ówczesny stan wiedzy o klimacie w przeszłości, z ociepleniem średniowiecznym i następującą po nim małą epoką lodową. Zmieniło się to w trzecim raporcie (w 2001 roku), kiedy Amerykanin Michael Mann określił na podstawie słojów drzew temperaturę na Ziemi w ciągu ostatniego tysiąclecia. Zastosowana przez niego metodyka i przedmiot badań pozwalają jedynie na określenie wielkości opadów w lecie i przemarzania w zimie.  Mann miał niewątpliwie świadomość karkołomności swoich wniosków, co wynika z ujawnionej w 2010 roku korespondencji mailowej z Uniwersytetem Wschodniej Anglii. Jednocześnie pojawiło się sporo artykułów, które kwestionowały podejście Manna, wskazując, że temperatury nie da się określić na podstawie słojów drzew, a ponadto że Mann zastosował nieprawidłowe metody statystyczne w analizie danych.

Ale to chyba nie mogło przejść bez echa?

Mann nigdy się z tego nie wycofał jednoznacznie, ale ostra krytyka ze strony świata naukowego spowodowała, że kilka lat później opublikował artykuł, w którym stwierdził, że ocieplenie średniowieczne zaznaczało się tylko lokalnie. Ponieważ nie chciał mówić o ociepleniu średniowiecznym, to zastosował wybieg, nazywając to ocieplenie „średniowieczną anomalią klimatyczną”. Anomalia w terminologii klimatologicznej odnosi się do okresów trwających nie dłużej niż 30 lat. Wiemy, że ocieplenie średniowieczne trwało około 300 lat.

I dzisiaj na te dane powołują się politycy, którzy urządzają nam życie?

Politycy najczęściej sięgają do streszczenia dla polityków, które ma około 100–150 stron i jest opracowywane przez polityków, teoretycznie na podstawie materiałów naukowych, które są zgromadzone w trzech grubych opracowaniach cząstkowych przygotowanych przez wieloautorskie grupy robocze (przy każdym raporcie IPCC). Jedno z takich opracowań cząstkowych dotyczy naturalnych zmian i procesów w środowisku, drugie – adaptacji do zmian klimatu, trzecie – łagodzenia zmian klimatu. W opracowaniu grupy roboczej zajmującej się procesami naturalnymi w 4. raporcie IPCC z 2007 roku był rozdział mówiący o paleoklimacie, napisany przez geologów. Szefem tego zespołu był Peter Clark, profesor uniwersytetu w Oregonie w Stanach Zjednoczonych – błyskotliwy i o dużej wiedzy naukowiec. Ten rozdział był napisany tak, że właściwie można by było się zgodzić z zawartymi w nim wnioskami. Opierał się na danych geologicznych i nie wynikało z nich, że obecne zmiany klimatu są wyjątkowe, że są spowodowana przez człowieka. W kolejnych dwóch raportach IPCC (2013-2014, 2021) ten rozdział już się nie pojawił.

Mówił Pan, że duża część naukowców (także w łonie PIG) z tym klimatycznym dogmatem się nie zgadza, a z drugiej strony bardzo niewielu ma odwagę o tym mówić głośno.

Tak. Kiedy byłem już dojrzałym naukowcem, starałem się nie ukrywać swojej wiedzy i swoich poglądów na tematy naukowe.  Uznałem, że powinienem jasno wyrażać swoją opinię wynikającą z doświadczenia i zdobytej wiedzy, ponieważ uzyskałem to ze środków publicznych, kiedy pracowałem na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Państwowym Instytucie Geologicznym, i powinienem się nią podzielić ze społeczeństwem. W Polsce pracownicy naukowi nie zawsze chcą występować z kontrowersyjnymi tezami w stosunku do obowiązujących poglądów. Mogliby potem nie dostać grantu albo nawet stracić pracę. Mam przyjaciół i znajomych na różnych uniwersytetach w Europie i oni mi mówią wyraźnie, że nie zgadzają się z tezami przeważającej narracji o przyczynach zmian klimatu, ale jeżeliby powiedzieli to publicznie, to spotkałby ich ostracyzm i nie pozyskaliby finansowania dla swoich badań, a jeszcze mogłoby to mieć inne reperkusje. Dopiero po przejściu na emeryturę mówią otwarcie, co myślą.

Al Gore, o którym Pan wspominał, zapowiadał w zasadzie koniec świata, wskazując m.in. na topniejące lodowce, czapę lodową na szczycie Kilimandżaro. Ja już w swoim życiu takich „końców świata” przeżyłem kilka. Pamiętam klimatyczną awanturę dotyczącą używania freonu, w tym m.in. dezodorantów itd. Końca świata, póki co, nie widać, a liczne jego zapowiedzi zdążyły się zestarzeć. Dlaczego zatem opinia publiczna – pamiętajmy tu o roli mediów i popkultury – kupuje te opowieści i nie próbuje drążyć, mimo że istnieją na ten temat poważne opracowania naukowe?

Przede wszystkim jeśli chodzi o klimat, to największe przebicie do sfery publicznej mają ludzie, którzy nie są klimatologami i nigdy nie zajmowali się badaniami klimatu. Al Gore jest politologiem, więc o klimacie wie niewiele. Gdy czasem widzę eksperta klimatycznego występującego w telewizji, to sprawdzam w internecie, jakie on ma kwalifikacje. I bardzo często wypowiadają się ludzie, którzy o badaniach klimatu nie mają zielonego pojęcia. To są często ekolodzy w szerokim rozumieniu, ale za ekologa może się uważać każdy, bo nie potrzeba do tego żadnego wykształcenia. Natknąłem się nawet na taką „ekspertkę klimatyczną”, która była filozofką. Niektórzy ludzie uczynili sobie z wypowiadania się na temat klimatu w zgodzie z tezami polityki klimatycznej sposób na życie. Przykładem takiej osoby jest Greta Thunberg, która nie reprezentuje żadnej wiedzy, od początku była sterowana przez określone lobby, które z tego żyje. U nas w Polsce też są ludzie, którzy zrobili karierę na „walce z klimatem”. Mniej więcej dziesięć lat temu brałem udział w panelu, zorganizowanym przez ówczesnego prezesa Polskiej Akademii Nauk prof. Michała Kleibera, w którym brały udział osoby z zagranicy, m.in. z GeoForschungsZentrum w Poczdamie, zajmujące się klimatem. I w czasie tego panelu okazało się, że w prezydium, w którym zasiadało chyba pięć osób, i wśród panelistów nie było żadnego klimatologa. I faktycznie byli tam ludzie reprezentujący zupełnie inne dziedziny. Co ciekawe, niektórzy orędownicy współczesnego ocieplenia antropogenicznego robią po latach woltę, opowiadając się za naturalnymi przyczynami obecnej zmiany klimatu. To są takie powroty do rzetelności niektórych osób, które w momencie, w którym nie są już od niczego zależne, zaczynają zmieniać poglądy. A może zawsze tak myślały, tylko ze względów koniunkturalnych mówiły kiedyś inaczej?

Z tego co Pan mówi, wyłania się dosyć smutny obraz współczesnej nauki, dlatego że konsekwencje tych dogmatów ponosimy wszyscy. I to bez względu na to, czy jesteśmy rolnikami, ślusarzami, kowalami itd. Wszyscy będziemy za to płacić, jeżeli się nic nie zmieni. Chowanie głowy w piasek przez dużą część naukowców uwiarygadnia twierdzenia, które są prawdopodobnie inspirowane przez różnego rodzaju grupy interesów. Czy to w ogóle można jakoś zmienić?

Wydaje mi się, że jeżeli zaczyna się mówić o czymś, to nawet jeżeli przekona się tylko kilka czy kilkadziesiąt osób, to może to doprowadzić do zmiany, bo te osoby mogą przekonywać kolejne.

Czyli taki rodzaj naukowej „ewangelizacji”?

Można to robić tylko w takiej formie, że neguje się te twierdzenia, które uważa się za nieprawdziwe, i pokazuje się alternatywę z uzasadnieniem. W badaniach geologicznych jest to porównywanie z tym, co było kilkaset czy kilka tysięcy lat temu. Wiele procesów geologicznych powtarza się cyklicznie i w sposób w miarę uporządkowany. A w polityce jest tak, że z jednej strony działa się od ściany do ściany, w zależności od tego, czego oczekują wyborcy, a z drugiej strony nie wychodzi się na ogół poza pewien pozorny konsensus.

Pan wychodzi poza ten „konsensus”. Skutki autoryzacji „nieprawomyślnego” komunikatu PIG odczuł Pan na własnej skórze. I nie ma wątpliwości, że to napiętnowanie miało charakter polityczny, bo rozmawiałem o tej sprawie z przedstawicielami Ministerstwa Klimatu.

Wiceminister Urszula Zielińska powiedziała, że nie wie nic o naciskach na Instytut dotyczących sprostowania, ale ich nie wykluczyła, bo to, co przedstawiono w komunikacie, to były jej zdaniem brednie. Rzecznik tego resortu stwierdził, że nie było żadnego zastraszania czy groźby utraty stanowiska, ale przyznał, że konsultował treść tego sprostowania. I mamy efekt taki, że o twierdzeniach profesora Marksa mówi się jak o pogodowych anomaliach. Aberracje naukowca, który zwariował na starość… (śmiech).

W „cancelowaniu” podobnych Panu poglądów uczestniczą też różni medialni celebryci. Jeden z bardziej znanych zwolenników atropogenicznej teorii zmian klimatycznych każdemu, kto zasugeruje choćby, że działa on na rzecz jakiegoś lobby, wysyła natychmiast wezwania przedsądowe i grozi pozwami.

Wiem, znalazł sobie taki sposób na funkcjonowanie, chociaż nie ma odpowiedniego wykształcenia, aby się wypowiadać w sposób autorytatywny. A poza tym należy pamiętać, że takie zachowania wynikają z obawy o utratę lukratywnego biznesu.

Panie Profesorze, z dwutlenku węgla zrobiono w powszechnym odbiorze straszak. Jak Pan ocenia skutki takich działań dla gospodarki, dla naszego życia w ogóle?

Gospodarki są odporne na tego typu działania. Wszyscy chcielibyśmy żyć w czystym środowisku. Na pewno nie chcemy smogu, do czego paliwa kopalne się przyczyniają.  Można to ograniczyć przez większe wykorzystywanie energii odnawialnej. Jeżeli chodzi o wydobywanie węgla w Polsce, to ono jest coraz bardziej kosztowne, więc trzeba szukać alternatywy. Ostatnio w jednym z wywiadów pytano mnie o wybudowaną na Islandii instalację do odzyskiwania z powietrza dwutlenku węgla i o to, jaki ta technologia będzie miała wpływ na klimat. Wpływ będzie miała żaden, dlatego że dwutlenek węgla w atmosferze jest w równowadze z dwutlenkiem węgla rozpuszczonym w oceanach, więc dwutlenek węgla odprowadzony z powietrza zostanie natychmiast uzupełniony odpowiednią ilością dwutlenku węgla z oceanu. To są działania bezsensowne, a poza tym bardzo kosztowne. Trzeba mieć świadomość, że ograniczanie ilości dwutlenku węgla w atmosferze spowoduje zmniejszenie wegetacji roślinnej. Dwutlenek węgla jest najważniejszym „nawozem” dla roślinności. Ocenia się, że gdyby czterokrotnie spadła zawartość dwutlenku węgla w atmosferze, to praktycznie wegetacja na Ziemi by ustała. Wtedy dopiero moglibyśmy mówić o katastrofie, przede wszystkim żywnościowej.
Europa w tej chwili funduje sobie ogromne koszty, a próbujemy – jak rozumiem – walczyć z wiatrakami. Tym bardziej że jej gospodarka odpowiada za zaledwie około 7 proc. światowej emisji CO2.
A inne kraje nie mają takich ograniczeń i czasem nawet tę emisję zwiększają.  I to takie kraje jak Stany Zjednoczone, Chiny, Indie, Rosja. Jeżeli się policzy, ile tego dwutlenku węgla produkują poszczególne gospodarki w przeliczeniu na mieszkańca, to na Polskę przypada mniej niż na Niemcy, Holandię, Hiszpanię i Stany Zjednoczone, nie mówiąc już o krajach arabskich z rejonu Zatoki Perskiej.

Czy rzeczywiście Pana zdaniem klimat się zmienia i czy idzie to w jakimś zatrważającym kierunku?

Zmienia się niewątpliwie, jesteśmy w ociepleniu. To ocieplenie zaczęło się 200 lat temu i cały czas postępuje, tyle że nie w sposób jednostajny. Są fazy cieplejsze i fazy chłodniejsze. Kiedy obecne ocieplenie rozpoczęło się około 1830 roku, to potem mieliśmy epizod ochłodzenia, a następnie mniej więcej dwudziestoletni ciepły w latach 80. XIX wieku. Kolejne epizody ciepłe (rozdzielone chłodniejszymi), to lata 30. i 40. wieku XX, lata 80. i wreszcie ostatnie kilkanaście lat. To jest taka wznosząca się krzywa temperatury, czyli kolejne ocieplenia i ochłodzenia są na coraz wyższym poziomie temperaturowym. Gdyby przyjąć, że wyłącznie człowiek wpływa na klimat i na wzrost temperatury, to nie mielibyśmy tych fluktuacji, tylko mielibyśmy cały czas krzywą wznoszącą się zdecydowanie do góry. Kryzys gospodarczy w okresie międzywojennym był związany z wyraźnym ociepleniem i zmniejszeniem opadów, co przede wszystkim wpłynęło na rolnictwo. Natomiast jeżeli chodzi o wzrost temperatury, to nadal nie osiągnęliśmy poziomu, który był w średniowieczu. Okres średniowiecza pod względem gospodarczym był czasem rozkwitu, bo wtedy mieliśmy do czynienia z nadmiarem żywności, wobec tego część ludzi mogła się poświęcić innym zajęciom, umożliwiając wyraźny postęp cywilizacyjny. Potem mieliśmy ochłodzenie tzw. małej epoki lodowej, które zaczęło się mniej więcej w XV wieku i był to okres bardzo niekorzystny dla rozwoju cywilizacyjnego. Spadła produkcja żywności, bo spadek temperatury o 1℃ skraca okres wegetacyjny o jeden tydzień w ciągu roku. To była przyczyna wymarcia Wikingów na Grenlandii, bo nie potrafili przestawić się na inny sposób gospodarowania w miarę postępującego ochłodzenia. Natomiast Eskimosi przystosowali się do nowych warunków i przeżyli.

Teraz może się okazać, że takimi Eskimosami bardziej przystosowanymi do współczesnych warunków będą Chińczycy, którzy podobno w ciągu czterech dni wydobywają tyle węgla, co Polska w ciągu roku.
W Chinach jest problem zanieczyszczenia środowiska, który narasta, i nie można tak działać w nieskończoność. W latach 80. w Europie, a szczególnie w Polsce, występowało bardzo duże zanieczyszczenie powietrza związkami siarki, częste były tzw. kwaśne deszcze. W przemyśle i energetyce nie było filtrów i związki siarki pochodziły ze spalania paliw kopalnych. Potem zostały założone filtry i problem się skończył. Co ciekawe, związki siarki w atmosferze sprzyjają kondensacji pary wodnej i powodują powstawanie chmur. Chmury odcinają powierzchnię Ziemi od promieniowania słonecznego, czyli siarka w powietrzu powoduje ochłodzenie. Natomiast jeżeli tej siarki nie ma, tworzy się mniej chmur i następuje ocieplenie. I to też jest pewna relacja charakteryzująca zauważalne ocieplenie w latach 90. i na początku XXI wieku, bo było ono spowodowane ograniczeniem ilości związków siarki w powietrzu.

To brzmi jak jakiś niebywały paradoks. Krótko mówiąc, kiedy Polska węglem stała i spalała ten zabójczy węgiel wszędzie, gdzie tylko było to możliwe, to dzięki generowaniu siarki w atmosferze klimat się ochładzał. Czy tak?
No tak. To nie znaczy, że mamy spalać więcej węgla, tylko że wzajemne relacje są bardzo skomplikowane.

Rozumiem, ale zmierzam do tego, że ten paradoks podważa przekonanie laików takich jak ja, że spalanie węgla i emisja dwutlenku węgla powodują ocieplenie klimatu.
Mówi się nawet, że dwutlenek węgla jest trujący. Chcielibyśmy, żeby świat był taki biało-czarny, binarny, zerojedynkowy, a cały czas się obracamy w sferze szarości, bo działanie w jednym kierunku, który wydaje się nam korzystny, może powodować zmiany zupełnie nieoczekiwane.

Organizacje takie jak Greenpeace twierdzą, że jeśli do 2030 roku nie wycofamy się ze spalania paliw kopalnych, to nasza planeta zginie. Unia Europejska w imię ratowania planety proponuje zamordystyczne wprost rozwiązania. Być może wkrótce jakieś „trójki robotniczo-chłopskie” będą plądrowały nasze domy, żeby sprawdzić, czy są one dostatecznie zaizolowane i czy ogrzewamy je we właściwy ich zdaniem sposób. To jest daleko idące ograniczenie wolności.

Myślę, że to jednak nie dojdzie do skutku. Każdy przecież dba, żeby mieć dobrze ocieplony dom, choćby po to, żeby ponosić mniejsze koszty. Na ogół ludzie sami o to zabiegają. Kiedyś mieliśmy byle jakie okna i teraz praktycznie wszyscy je sobie powymieniali, żeby właśnie nie było ucieczki ciepła. Było to nawet przez pewien czas wspierane poprzez ulgi w podatku. Każdy racjonalnie myślący człowiek będzie dbał, żeby ponosić mniejsze koszty.

Ale można też manipulować kosztami, obkładając na przykład pewne produkty czy surowce podatkiem. Wymyślono w tym celu nawet – moim zdaniem zupełnie kuriozalny – podatek od emisji CO2.
Oczywiście że tak jest, ale z tego państwo żyje, spójrzmy na opodatkowanie paliw. Jak by pan mniej jeździł, a więcej chodził, to by pan mniej płacił. To jest pewien wybór i trzeba wybrać pomiędzy pewną wygodą a kosztami. Z pewnością pewne rzeczy można zracjonalizować.

Pan Profesor mówi o wolnym wyborze, popartym rachunkiem ekonomicznym. A ja mówię o przymusie powodowanym poprzez sztuczne zawyżanie cen na przykład surowców energetycznych, kosztów ogrzewania systemowego itp. Wydaje się więc, że mamy do czynienia z manipulacją podpartą rzekomo naukowym konsensusem, której celem jest nabijanie kabzy zielonego lobby.

Ten, kto ma większą siłę przebicia, wygrywa. Nie możemy też ukrywać, że jest lobby węglowe, które opowiada się za opcją przeciwną. I to też należałoby w jakimś stopniu zracjonalizować.

Czy rzeczywiście grozi nam „jakiś” koniec świata, a jeśli tak, to co może być jego przyczyną?

Kiedyś pewnie nastąpi, tylko że spowodują to prawdopodobnie procesy naturalne. Ziemia za kilka miliardów lat zostanie pochłonięta przez powiększające się Słońce. To, co może nam grozić (i warto o tym wiedzieć), to na przykład wybuch superwulkanu. To jest dość realne zagrożenie. Jest taki superwulkan w rejonie Neapolu i on cały czas jest monitorowany. Gdyby wybuchł, to na pewno obszar śródziemnomorski doświadczyłby drastycznych skutków tego wydarzenia. Mielibyśmy wówczas do czynienia z zimą, która mogłaby trwać nawet przez kilkadziesiąt lat. Tego typu wulkany są także w innych miejscach. Jest na przykład superwulkan Toba w Indonezji. Wybuchł 73 tys. lat temu i sprawił, że ludzkość na Ziemi niemal całkowicie wymarła, bo jak się ocenia, zostało zaledwie około 5 tysięcy par. Prawie cała Azja, cała Europa, część Ameryki Północnej to były obszary, gdzie przez 40 lat panowała zima. Zaznaczyło się to również, ale w mniejszym stopniu, w Afryce. Ocenia się, że średnia globalna temperatura spadła około 20 stopni, więc jeżeli temperatura w Afryce z 40 czy 35 stopni spadła do 20 stopni, to dało się tam jeszcze przeżyć.

Na terenie parku Yellowstone jest też taki superwulkan.

Tak. W geologii taki obszar nazywa się obszarem hot spot, czyli gorącą plamą. Pod nią znajduje się komora magmowa superwulkanu. A superwulkan różni się tym od zwykłego wulkanu, że średnica jego krateru może mieć nawet 100–200 km i ma dość głębokie zasilanie. I kiedy wybuchnie, to praktycznie prawie cała Ameryka Północna będzie zasypana popiołem, tak jak to bywało w przeszłości. To jest rzeczywiste zagrożenie, które w którymś momencie nastąpi. Pewnie jak będziemy się do tego momentu zbliżać, to już będą jakieś sygnały, bo te rejony są cały czas monitorowane.
Tylko że i tak nic nie będziemy mogli zrobić, żeby temu przeciwdziałać.

No tak. Można się w pewnym sensie jakoś do tego przygotować, robiąc zapasy żywności, schronienia itp., ale w rejonie, który zostanie objęty bezpośrednimi skutkami takiego wybuchu, niewiele da się zrobić. Drugie zagrożenie to kolizja z asteroidą albo kometą. Gdyby taka kometa wbiła się w obszar oceaniczny, to mogłaby powstać fala tsunami o wysokości nawet 2 kilometrów. Wiadomo, że zmiotłaby większość tego, co jest na Ziemi. Tu skuteczne mogłoby być użycie broni jądrowej do rozbicia takiej nadlatującej komety, ale to wymaga współpracy międzynarodowej. Wreszcie trzecie zagrożenie to wojna nuklearna bez ograniczeń wszystkich ze wszystkimi. Tu też efekt końcowy (niezależnie od skażenia) byłby taki, że nastąpiłaby zima nuklearna, bo wówczas byłoby bardzo duże zapylenie w atmosferze i nie docierałoby promieniowanie słoneczne. To są możliwe, realne przyczyny katastrofy klimatycznej, które powinniśmy w jakiś sposób brać pod uwagę, mimo że wydaje się, iż są mało realne. Ale w którymś momencie może to się zmienić.
I to jest to, co może nam realnie zagrażać, a nie dwutlenek węgla?

Zagrożenie dwutlenkiem węgla należy włożyć między bajki. Nieżyjący już prof. Zbigniew Jaworowski podkreślał, że o dwutlenku węgla nie można mówić, że to jest „gaz trujący” czy „gaz śmierci”, tylko że jest to „gaz życia”, właśnie z tego powodu, że bez niego życie na Ziemi byłoby niemożliwe.

Rozmawia Przemysław Obłuski

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@swsmedia.pl

W tym numerze

  • FOT. ADOBE STOCK

    W demograficznym „punkcie zwrotnym”

    Według badań przeprowadzonych w tym roku przez Centrum im. Adama Smitha, aż 35 proc. młodych Polek i Polaków deklaruje, że nie chce mieć dzieci. Dane GUS-u pokazują, że liczba urodzeń w Polsce...
    Małgorzata Matuszak
  • FOT: WIKIMEDIA

    Wandea, siostra Polski

    „Wandea […] dla całego świata była siostrą Polski i Irlandii... Jej bolesne narodziny odbyły się przy biciu parafialnych dzwonów i warkocie werbli, przy śpiewie nabożnych pieśni na północy.... I tak...
    Ewa Polak-Pałkiewicz
  • fot. Stefan Czerniecki czerniecki.net

    Neapol śladami Maradony

    O Diego Maradonie trudno tu zapomnieć. Wizerunki piłkarskiego bożyszcza znajdziemy w Neapolu niemal wszędzie. Będą na większości turystycznych straganów z pamiątkami. Bo Neapol nadal pragnie zarabiać...
    Stefan Czerniecki
  • FOT: WIKIPEDIA

    Republika, czyli bogactwo myśli

    Nawet w czasach gdy szkoła średnia zapewniała przyzwoite wykształcenie humanistyczne, to jednak polska myśl polityczna pojawiała się tam jedynie w historii kilku postaci, jakby cały dorobek narodowej...
    Jakub Augustyn Maciejewski
  • FOT: IPN(3)

    Dzieci „małego Oświęcimia”

    Obóz koncentracyjny dla dzieci i młodzieży polskiej stworzony został przez Niemców podczas II wojny światowej przy ulicy Przemysłowej w Łodzi. Jako obóz pracy przymusowej nastawiony był także na...
    Agnieszka Kowalczyk
  • FOT. ALEXANDER KAZAKOV / SPUTNIK / KREMLIN POOL/PAP/EPA

    Figury Putina

    Wojna jest zbyt poważną rzeczą, by powierzyć ją wojskowym Georges Clemenceau, premier Francji Już przed laty na demonstracjach antyreżimowych w Rosji – to było dawno temu, gdy jeszcze przychodziły...
    Antoni Rybczyński