Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Batiar, kibol, lwowska magia

Dodano: 14/12/2013 - Numer 11 (93)/2013
Młodzież, która chce dziś zrozumieć, czym była niegdyś polskość, po prostu musi przeczytać „Lwowskie gawędy” Kazimierza Schleyena. Jeden spośród bohaterskich Orląt Lwowskich, które wywalczyły przynależność Lwowa do Polski, wiedział o tym mieście wszystko: które knajpy zamykane są dopiero o świcie i dlaczego kibice Pogoni Lwów lepsi są od Czarnych. Znał żebraków, chuliganów i profesorów, bo we Lwowie stanowili oni jedną ferajnę. To nie historia, tylko obrazki” – pisał o swojej książce Kazimierz Schleyen. Kim był? Wiemy o nim niewiele, bo prawie nie pisał o sobie. Czemu? Bo taki wyznawał system wartości. Nie znosił – jak powiedzieliby dziś kibole – napinki. Wówczas mówiono: blagi. Pisał, że nie wyobraża sobie, by we Lwowie karierę polityczną zrobił Mussolini, znany „teatralny mówca”. Dlaczego? „Toż byle »batiar« z galerii »zgasiłby« go jednym trafnym powiedzonkiem łamiąc jego karierę polityczną”. Batiar, czyli kto? Człowiek ulicy – powiedzmy językiem współczesnego polskiego hip-hopu. To tylko we wspomnieniach o utraconym mieście „batiar” kojarzy się wyłącznie dobrze. W języku współczesnych, gdy matka powiedziała do synka: „Ty mój słodki batiaru!”, była w tym tkliwość. Natomiast stwierdzenia „to batiaryga” albo „tam chodzi tylko biatiarnia” bywały ostrzeżeniem, że mamy do czynienia z osobnikiem lub miejscem, które pachnie mordobiciem. „Lwowiak niczym gołąbek był: grzeczny, uprzejmy, dobre serce miał, ale zaczepiać z nim niebezpiecznie. Obojętne, czy trafiło to
     
7%
pozostało do przeczytania: 93%

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas [email protected]

W tym numerze