Chiny: diabelski przemysł grabieży organów
58-letni Cheng Pei Ming to pierwszy znany obywatel Chin, który ocalał mimo przeprowadzenia na nim procedury przymusowego pobrania organów. Teraz chce, aby świat usłyszał, jakiego zła dopuszcza się Komunistyczna Partia Chin.
9 sierpnia na konferencji prasowej w Waszyngtonie Cheng Pei Ming opowiedział przerażającą historię swojego życia w Chinach. Jego relacja to opis tego, przez jakie koszmary przechodzą więźniowie sumienia w Państwie Środka, szczególnie ci praktykujący Falun Gong; zeznania Chenga to dowód na to, jak Komunistyczna Partia Chin (KPCh) zbudowała diabelski przemysł grabieży i handlu organami.
„Torturowanie sprawia nam przyjemność”
Cheng pochodzi z małej wioski w prowincji Szantung. Był wielokrotnie zatrzymywany i torturowany w latach 1999–2004 za bycie członkiem ruchu Falun Gong. Falun Gong to praktyka duchowa zakorzeniona w tradycji buddyjskiej, w której wyznawcy dążą do samodoskonalenia m.in. przez medytację i ćwiczenia. W latach 90. ruch zaczął się cieszyć dużą popularnością w Chinach. KPCh szybko więc uznała go za groźnego rywala w walce o serca i dusze Chińczyków, ogłosiła niebezpiecznym kultem i w 1999 roku rozpoczęła najbardziej brutalną i do dziś nieprzerwaną kampanię przeciw wyznawcom Falun Gong. To oni stali się głównymi ofiarami chińskiego przemysłu grabieży organów.
Cheng Pei Ming po raz pierwszy został aresztowany we wrześniu 1999 roku. Był torturowany i kazano mu podpisać oświadczenie, że występuje z ruchu Falun Gong. Odmówił i władze wydaliły go wraz z rodziną z jego domu we wschodniej prowincji Szantung. W kolejnych latach Cheng był pięciokrotnie „porywany przez KPCh” i za każdym razem poddawany torturom, które sam określił jako „nie do zniesienia”. Wielokrotnie podczas nich tracił przytomność. „Pamiętam, jak pytałem: Dlaczego mnie nie zabijecie? A oni powiedzieli: To zbyt łatwe, torturowanie was sprawia nam wielką przyjemność” – powiedział Cheng na konferencji. W 2002 roku został skazany na osiem lat więzienia. Był wówczas poddawany przymusowym badaniom krwi – sprawdzano w ten sposób przydatność jego organów do przeszczepów. Nie ustały także tortury. „Tortury w więzieniu były bardzo systematyczne. Były te psychiczne i te fizyczne. Wywierali presję psychiczną na mnie i członków mojej rodziny, ponieważ chcieli, abym zrezygnował z wiary w Falun Gong, a jeśli tego nie zrobię, mówili, że zmuszą moją żonę do rozwodu, gdy będę w więzieniu” – mówił Cheng. 16 listopada 2004 roku po godzinach tortur zwanych „wielkie rozciąganie”, podczas których jego kończyny były boleśnie rozciągane ze wszystkich stron, Cheng połknął mały zardzewiały gwóźdź i tępe ostrze, które znalazł w sali tortur. Mimo że nie wykazywał natychmiastowych oznak złego stanu zdrowia, został siłą zabrany do szpitala. Rodzinę Chenga poinformowano, że operacja usunięcia przedmiotów, które połknął, jest bardzo niebezpieczna i że takie zabiegi przeżywa tylko 20 proc. pacjentów. Pracownicy Biura 610, określanego też mianem „chińskiego Gestapo”, próbowali zmusić go do podpisania zgody na operację.
Chińskie Gestapo
Artykuł z 2011 roku w renomowanym chińskim periodyku „Caixin” przedstawił Biuro 610 jako kluczowy element „pracy na rzecz zachowania stabilności” prowadzonej przez KPCh. Oficjalna nazwa tej instytucji pochodzi od daty jego utworzenia – 10 czerwca 1999 roku. Biuro 610 to cywilna siła bezpieczeństwa skupiona na tłumieniu działalności Falun Gong. W momencie jej tworzenia ówczesny sekretarz generalny KPCh Jiang Zemin powiedział kadrom partyjnym, że „muszą ściśle współpracować” z 610 i jej oddziałami, a samemu biuru wydał rozkaz stosowania „wszelkich niezbędnych środków”, by zniszczyć Falun Gong. Bicie ciężkimi przedmiotami, rażenie wrażliwych części ciała elektrycznymi pałkami, wyrywanie paznokci, karmienie na siłę ludzkimi odchodami, pozbawianie snu przez dni, a nawet tygodnie – to tylko niektóre z najczęstszych technik tortur, które personel 610 stosuje lub nadzoruje. „Niemoralnym czynem, który najbardziej mną wstrząsnął, są regularne napaści na kobiece genitalia przez Biuro 610 i policjantów” – napisał pekiński prawnik ds. praw człowieka Gao Zhisheng po dochodzeniu w sprawie nadużyć wobec Falun Gong w północno-wschodnich Chinach w 2005 roku. „Spośród prześladowanych niemal wszystkie kobiece genitalia i piersi oraz intymne części ciała każdego mężczyzny są obiektami seksualnych ataków, i to przeprowadzonych w najbardziej wulgarny sposób. Prawie wszyscy prześladowani, niezależnie od płci, są rozebrani do naga przed torturami” – raportował Gao, który za pomoc prześladowanym w ChRL sam doświadczył represji. Najpierw od 2007 roku spędził w więzieniu ponad 7 lat, a potem w 2017 roku po ucieczce z aresztu domowego został ponownie zatrzymany przez bezpiekę i do dziś nie wiadomo, gdzie przebywa. W 2018 roku KPCh ogłosiła, że rozwiązała Biuro 610, jednak dokumenty partyjne, do których dotarli dziennikarze amerykańskiej stacji NTD TV, wskazują, że jego funkcje są nadal aktywnie realizowane w Chinach, tyle że pod inną nazwą.
Ucieczka ze szpitala
Kiedy Cheng Pei Ming obudził się po operacji, przy której obecni byli urzędnicy Biura 610, był przykuty do łóżka, a na klatce piersiowej miał 35-centymetrowe nacięcie. Później w USA eksperci od transplantacji na podstawie badań potwierdzili, że części wątroby i lewego płuca Chenga zostały usunięte chirurgicznie. I to nie miał być koniec grabieży. W 2006 roku strażnicy więzienni znowu przewieźli go do szpitala. Jego rodzinie powiedziano, że połknął nóż i że będzie operowany, choć raczej nie ma szans na jego uratowanie. Wszystko to oczywiście było kłamstwem. Cheng tym razem niczego nie połknął i czuł się dobrze. W nocy przed planowaną operacją poprosił o rozkucie, aby móc skorzystać z toalety po drugiej stronie korytarza. Gdy wrócił do pokoju szpitalnego, strażnik zapomniał go skuć ponownie i zasnął. „Idąc do toalety, zauważyłem schody przeciwpożarowe. Wiedziałem więc, gdzie się znajdują, i mogłem ich użyć, aby spróbować uciec ze szpitala”. Gdy Cheng opuścił teren szpitala, udał się do miasta Tianjin. Przez dziewięć lat żył jak uciekinier i ukrywał się pod fałszywymi nazwiskami. Wiedział, że KPCh szukała ludzi, którzy mogliby go zabić, „żeby ukryć to, co zrobili”. Z czasem udało mu się uciec do Tajlandii, ale dobrze wiedział, że tam także może zostać zabity.
Karząca ręka KPCh sięga daleko
Sun Yi był także praktykującym Falun Gong schwytanym przez chińskie władze. Nie pobrano od niego organów, ale trafił do Masanjia, obozu reedukacji przez pracę w rejonie Yuhong niedaleko miasta Shenyang w prowincji Liaoning. W 2010 roku Julie Keith, Amerykanka mieszkająca w Oregonie, kupiła w Kmarcie [amerykańska sieć marketów – przyp. red.] kilka dekoracji na Halloween. Nie wykorzystała ich wszystkich i niektóre z pudełek otworzyła dopiero dwa lata później. Wtedy znalazła tam list:
„Jeśli przypadkowo kupił Pan ten produkt, proszę o ponowne przesłanie tego listu do Światowej Organizacji Praw Człowieka. Tysiące ludzi tutaj, którzy są prześladowani przez rząd Komunistycznej Partii Chin, będą Panu dziękować i pamiętać o Panu. […] Ludzie, którzy tu pracują, muszą pracować 15 godzin dziennie bez przerw w soboty, niedziele i święta. W przeciwnym razie będą narażeni na tortury, bicie i niegrzeczne uwagi. Prawie brak wynagrodzenia (10 juanów/1 miesiąc). Ludzie, którzy tu pracują, odbywają karę średnio od roku do trzech lat, ale bez wyroku sądu (kara bezprawna). Wielu z nich to praktykujący Falun Gong, którzy są ludźmi całkowicie niewinnymi i są tu tylko dlatego, że mają inne przekonania niż KPCh. Często ponoszą karę większą niż inni”.
Kobieta natychmiast przesłała kopię listu do organizacji Human Rights Watch i do lokalnej gazety. Historię prawie natychmiast podchwyciły „The New York Times” i CNN. List napisał właśnie Sun Yi, któremu w 2016 roku udało się uciec z Chin do Indonezji. Tam spotkał Julie Keith i się zaprzyjaźnili. Niestety w 2017 roku oczekując na przyznanie mu statusu uchodźcy, zmarł w Dżakarcie. Oficjalną przyczyną śmierci była niewydolność nerek, ale ani jego rodzina, ani osoby, które mu pomagały, w to nie wierzą. Julie Keith nie ma wątpliwości, że został zamordowany przez chińską bezpiekę.
Przeżył, by opowiedzieć o zbrodni KPCh
Cheng Pei Min miał więcej szczęścia. W 2020 roku trafił do Stanów Zjednoczonych. W czerwcu br. Izba Reprezentantów USA przyjęła ustawę tzw. Falun Gong Protection Act, której celem jest wymuszenie zakończenia kampanii prześladowań prowadzonej przez chiński reżim przeciwko Falun Gong. Inicjatorem ustawy jest członek Izby Reprezentantów Scott Perry (republikanin z Pensylwanii), który powiedział, że „grabież organów – forma masowego morderstwa – to coś podobnego do tego, co robił Josef Mengele, ale dzieje się to dzisiaj”. Dodał, że „w Chinach, jeśli masz pieniądze, nie ma listy oczekujących na organy. […] Organy są dostępne od ręki”. Jeśli Falun Gong Protection Act zostanie przyjęty przez senat i podpisany przez prezydenta USA, będzie to oznaczało, że nałożone zostaną sankcje na chińskich oficjeli, przywódców wojskowych lub inne osoby, które są „świadomie odpowiedzialne za grabież organów w Chinach, współdziałają w tym procederze lub są w niego bezpośrednio lub pośrednio zaangażowane”. Każda osoba objęta sankcjami nie będzie mogła wjechać do USA ani uczestniczyć w amerykańskich transakcjach, a jej obecna wiza zostanie cofnięta. Ustawa przewiduje również karę cywilną w wysokości do 250 tys. dolarów oraz karę kryminalną w wysokości 1 mln dolarów i 20 lat więzienia dla przestępców zamieszanych w ten proceder. Podjęcie sprawy grabieży organów w Chinach przez amerykański kongres ośmieliło Cheng Pei Mina. Uznał on, że nadszedł czas, by świat usłyszał jego historię. Cheng przeżył, aby być żywym dowodem na tę usankcjonowaną przez chińskie państwo diabelską formę prześladowań.
Wśród ofiar także chrześcijanie
Opublikowany w 2006 roku przez Kanadyjczyków Davida Matasa, prawnika zajmującego się prawami człowieka, i Davida Kilgoura, byłego sekretarza stanu tego kraju, raport dotyczący roli, jaką odgrywają chińskie władze w pobieraniu organów od więźniów sumienia, pokazuje, że ofiarami tej zbrodniczej praktyki KPCh są nie tylko członkowie ruchu Falun Gong, lecz także chrześcijanie, Tybetańczycy i Ujgurzy. 10 lat później Matas i Kilgour we współpracy z Ethanem Gutmannem, amerykańskim dziennikarzem śledczym i autorem książki pt. „Rzeź – masowe morderstwa, nielegalne pobieranie organów a sekretne rozwiązanie problemu dysydentów w Chinach”, przygotowali drugą część raportu. Nosi ona tytuł „Krwawe żniwo. Oficjalne dane chińskie mówią o 10 tys. transplantacji dokonywanych w Państwie Środka w ciągu roku. Twórcy raportu twierdzą, że liczba ta wynosi 60–100 tys. Autorzy raportu piszą, że dużo większe liczby od tych oficjalnych, publikowanych przez władze, można otrzymać po zsumowaniu danych pochodzących z chińskich szpitali, w których przeprowadza się transplantacje. I tak dane rządowe mówią tylko o ponad 100 szpitalach, gdzie dokonuje się przeszczepów, tymczasem autorzy raportu skontaktowali się z ponad 700 tego typu placówkami.
Te nieprawdziwe statystyki rządowe mają po prostu ukryć fakt, że na potrzeby większości zabiegów narządy pobiera się od więźniów. A na całym procederze zarabiają partyjni aparatczycy, szpitale i lekarze.
A klienci są na całym świecie. Narządy skazanych dysydentów są sprzedawane tzw. turystom – oczekującym na przeszczepy chorym z innych państw Azji, USA i Europy, a także bogatym obywatelom ChRL. Pobrane w prawidłowy sposób organy mogą przynieść zysk w granicach 200–300 tys. dolarów od każdej ofiary. Na stronie jednego ze szpitali Armii Ludowo-Wyzwoleńczej czytamy, że w ostatnich latach ośrodek transplantacji znajdujący się w tej jednostce „stał się głównym zakładem opieki zdrowotnej przynoszącym zyski z dochodem brutto 30 mln juanów [około 17,8 mln zł] w 2006 roku, a w 2010 roku już 230 mln juanów [około 136 mln zł] – co jest niemal ośmiokrotnym wzrostem w ciągu pięciu lat”. Ważnymi klientami przemysłu grabieży organów są także wysocy chińscy oficjele. Enver Tohti, kiedyś chirurg z Xinjiangu, który zmuszony został do przeprowadzenia operacji na więźniu po to, by pobrać od niego organy, a dziś mieszkający w Wielkiej Brytanii, zwraca uwagę, że „specjalny system opieki zdrowotnej w Chinach jest przeznaczony dla wysokich rangą urzędników. Opracowano program, który ma zapewnić, że wysocy rangą urzędnicy będą żyć dłużej”. I do tego także przydają się organy od więźniów sumienia, którzy – jak twierdzi Tohti – są traktowani przez KPCh „tylko jako aktywa państwowe, a nie jako istoty ludzkie”.
SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net
Masz już subskrypcję? Zaloguj się
- Możliwość odsłuchiwania artykułów gdziekolwiek jesteś [NOWOŚĆ]
- Dostęp do wszystkich treści bieżących wydań "Nowego Państwa"
- Dostęp do archiwum "Nowego Państwa"
- Dostęp do felietonów on-line
* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas [email protected]
W tym numerze
-
To millenium było w Europie inne niż przed tysiącleciem. Dziesięć wieków temu apokaliptyczne nastroje doprowadziły do niezwykłego wrzenia, które przyniosło niepokój królestwom i herezje Kościołowi. W...
Karol Zbyszewski od przodu
Karol Zbyszewski jako historyk interesował się szczególnie XVIII wiekiem, chciał zrozumieć tamte elity, które doprowadziły do upadku potężnego państwa polskiego w środku Europy. Po uzyskaniu...„Dziś Ukraina, jutro Azja” Zbójecki sojusz Kima z Putinem
Zwrot Rosji ku Korei Północnej nie wynika tylko z chęci uzyskania pomocy w wojnie z Ukrainą czy z chęci budowy koalicji państw zdeterminowanych wspólnie walczyć z Zachodem. To również naturalne...Non omnis moriar. O różnych rodzajach nieśmiertelności życia ludzkiego
Oprócz nieśmiertelności, którą można nazwać metafizyczną i która wynika z nieśmiertelności istoty człowieka, czyli z jego duszy, można też wyróżnić inne jej rodzaje, dzięki którym człowiek, kończąc...„Ubrany w szkarłatny ornat ran swoich” Historia św. Andrzeja Boboli, Duszochwata ze Strachociny
„Męczeństwo błogosławionego Boboli: oczy wyłupione, ręce odarte z ciała aż do kości, nos i wargi ucięte, wieniec ze zmoczonych witek, które się kurczą, język wydarty, ofiara leży na gnoju, ciało...Rozczochrane myśli spisane w leniwym cieniu peruwiańskiej wiosny
Nawet najbardziej drobiazgowo przygotowany plan wyjazdu musi mieć pewien margines. Nie tyle błędu, ile wolności na nowe. Na to, co nieprzygotowane. Czego nie da się po prostu przewidzieć. A już na...