Przekaż 1,5% na media Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy! Przekaż TERAZ » x

Iskry oporu na Syberii

Dodano: 05/03/2024 - Numer 211 (03/2024)
FOT. WIKIPEDIA,
FOT. WIKIPEDIA,

Buriaci są w znakomitej większości przedstawicielami „russkowo mira”, którzy gorliwie wierzą w Rosję. Wierzą – nie tak jak Polak może wierzyć w Polskę, to znaczy w jej powodzenie, potęgę, przyszłość etc. Wierzą w nią w sposób wręcz metafizyczny. Jest to skutkiem gruntownego wyprania mózgów, które czyni z ludzi skrajnych rosyjskich szowinistów. Ta mentalna epidemia dotyka wszystkich – młodych i starszych, wykształconych i niewykształconych. Dłuższy pobyt w Buriacji – podobnie jak w każdej innej części Rosji – nierzadko przypomina wizytę w domu dla obłąkanych.

XX wiek był czasem, gdy rozpadały się wielkie imperia kolonialne, tworzone przez Europejczyków w poprzednich stuleciach. Gdy w 1991 roku upadł Związek Sowiecki, wielu wydawało się, że zniknęło ostatnie z nich – tym różniące się od innych, że jego macierzy od kolonii nie oddzielał ocean. W tym kontekście w próbach podporządkowania sobie Czeczenii, Gruzji, Ukrainy i innych państw, które wówczas odzyskały wolność, widziano chęć restauracji imperium, choćby częściowej. W rzeczywistości jednak taki pogląd to patrzenie przez okulary kłamstw Kremla. Rosja próbuje wmówić światu, że jej granice ustalone po 1991 roku są naturalne. Tymczasem kolonią Rosji jest Powołże – na czele z tatarskim Kazaniem (który w latach 90. był przez krótki czas suwerenny), ale przede wszystkim cała ogromna Syberia.

Prosiliśmy, by nas podbito

Latem 2019 roku – uczestnicząc w wyprawie na Syberię – znalazłem się w Buriacji, rozległej krainie rozciągającej się nad Bajkałem, 6 tys. kilometrów na wschód od Polski, w samym sercu Azji. Zamieszkują ją w większości Rosjanie, ale oprócz nich żyje tam tubylczy lud Buriatów. Są skośnoocy, spokrewnieni z Mongołami i w większości wyznają swoją rdzenną religię, opartą na szamanizmie i kulcie duchów.
Przemierzając tajgę, jechałem z pewnym Buriatem, który zgodził się podwieźć mnie 100 kilometrów. (Autostop na Syberii jest jednym z podstawowych środków komunikacji, z którego korzystają nawet duchowni i – używając rosyjskiego określenia – „babuszki”.) Skośnooki jegomość, kierujący starym, sowieckim UAZ-em 452, urodą przypominał Mongoła. Podczas gdy samochód pokonywał kolejne kilometry bezludnych lasów, my rozmawialiśmy o życiu w Polsce – czyli na innym kontynencie. Po kilkunastu minutach postanowiłem zmienić temat.

– Kocha pan Rosję? – zapytałem prosto z mostu.
– Jakże miałbym nie kochać? – odparł Buriat, śmiejąc się – To moja ojczyzna.
– Ale chyba nie zawsze Buriacja była w Rosji.
– To prawda.
– A kiedy Rosja ją wchłonęła?
– W XVIII wieku.
– To wtedy, kiedy i Polskę – rzuciłem prowokująco.
– Oczywiście. Ale wy nie chcieliście tego podboju, ale my go pragnęliśmy i poprosiliśmy o niego.

Kłamstwo to lepszy strażnik od czołgów

Buriat nie miał racji. W XVII wieku jego przodkowie stawiali zacięty opór, nim ulegli i stali się poddanymi Kremla. Prawie 400 lat to wystarczający czas, by wmówić pokonanym, że sami chcieli utraty niezależności. Dzięki temu armia nie musi stacjonować na ich terytorium. Lud szczęśliwy z pobytu w więzieniu nigdy nie pomyśli o możliwości ucieczki. Kłamstwo to lepszy strażnik od czołgów i żołnierzy.

Nie wszystkim podbitym narodom udało się Rosjanom wpoić swoją wizję dziejów i świata. Do pilnowania jednego z nich w 1900 roku Kreml przeznaczał ponad 25 proc. całej swojej armii. Terytorium, na którym żyła większość tych niepokornych buntowników, stanowiło natomiast 0,5 proc. imperium. O narodzie tym rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew napisał: „Nie ma na świecie narodu, który miałby tak intensywne poczucie narodowe. Polacy są całkowicie odporni na asymilację” („Судьба России”, Moskwa 1990, s. 161).

Mongolskie dziedzictwo

Buriaci przemierzali tajgę rozciągającą się dookoła Bajkału na setki lat przed powstaniem państwa rosyjskiego, utrzymując się z pasterstwa, myślistwa i rybołówstwa. Na kartach historii pojawili się po raz pierwszy w „Tajnej historii Mongołów” – najstarszej mongolskiej kronice, spisanej na dworze mongolskich chanów w 1240 roku, trzynaście lat po śmierci Czyngis-chana. Średniowieczne dzieło wymienia Buriatów pod rokiem 1206, gdy podbił ich – a także inne plemiona zamieszkujące nadbajkalską tajgę – Dżoczi, jeden z synów wielkiego wodza.

Odtąd Buriaci byli poddanymi chanów. Bliskość kulturowa i religijna sprawiły, że mongolskiego panowania nie odczuwano jak okupacji, lecz widziano w nim raczej zjednoczenie pobratymców. Buriaccy mężczyźni brali udział w mongolskich wyprawach. Część z nich dotarła daleko na Zachód – najpierw na Ruś, a potem do Polski. Być może niektórzy do dziś spoczywają pod Legnicą.

Czterysta lat później sytuacja się odwróciła. Mongolia ulegała coraz większemu rozkładowi, a w lasach Buriacji pojawili się moskiewscy zdobywcy. Rodzące się imperium Kremla, przejąwszy ducha swych dawnych mongolskich panów, parło na Wschód. Jak napisał Andrzej Nowak, „można powiedzieć, pół żartem, pół serio, że Moskwa jakby mści się za dawne podboje Dżyngis-chana, Attyli i innych wielkich zdobywców euroazjatyckiego stepu” („Polska i Rosja”, Kraków 2022, s. 102).

Jaruzelski – bohater Buriacji

Podbój zakończył się pełnym powodzeniem – Buriaci są w znakomitej większości przedstawicielami „russkowo mira”, którzy gorliwie wierzą w Rosję. Wierzą – nie tak jak Polak może wierzyć w Polskę, to znaczy w jej powodzenie, potęgę, przyszłość etc. Wierzą w nią w sposób wręcz metafizyczny. Jest to skutkiem gruntownego wyprania mózgów, które czyni z ludzi skrajnych rosyjskich szowinistów. Ta mentalna epidemia dotyka wszystkich – młodych i starszych, wykształconych i niewykształconych. Dłuższy pobyt w Buriacji – podobnie jak w każdej innej części Rosji – nierzadko przypomina wizytę w domu dla obłąkanych.

Na Olchonie – dużej wyspie na Bajkale – znajduje się wieś Jalga. Składa się na nią kilkadziesiąt domów, wśród nich dom szamana, oraz mały wiejski sklep. Gdy dotarłem tam wraz z towarzyszami podróży, dom szamana był zamknięty. Rozmawiający z duchami pojechał do Irkucka. Podwoje sklepu były za to otwarte, a wnętrze kusiło chlebem i wódką – podstawowymi rozkoszami obywateli Trzeciego Rzymu. Na ławeczce przed drzwiami siedziała kompania pijanych Buriatów. Zaciekawieni pojawieniem się egzotycznych przybyszy, od razu zaczęli rozmowę, a gdy dowiedzieli się, że przyjechaliśmy znad Wisły, zapytali:

– Czy w Polsce wciąż rządzi generał Jaruzelski?
– Nie, już od dawna. – wyjaśniliśmy. – Zresztą już nawet nie żyje.
– Wielka szkoda! To był bardzo dobry prezydent.
– Czemu?
– Bo to był nasz człowiek.

Kraina duchów

Mimo wielu wieków panowania prawosławnej Rosji, a potem ponad 70 lat władzy Rosji komunistycznej, Buriaci nie porzucili swoich religii. Piszę o nich w liczbie mnogiej, ponieważ ci mieszkający na północnym zachodzie Buriacji wyznają rdzenny szamanizm, podczas gdy na południowym wschodzie dominuje buddyzm, nie pozbawiony wszakże elementów szamanistycznych.

Rdzeń credo buriackiego szamanizmu przypomina to, w co wierzą plemiona całej Syberii – świat został stworzony przez boskie istoty – tengeri – potem jednak wydarzyła się jakaś katastrofa, która poróżniła ich z ludźmi. Wybitny religioznawca Mircea Eliade uważał, że pierwotnie w wierzeniach ludów mongolskich i tureckich istniał tylko jeden Tengri. Z upływem stuleci – gdy Tengri stawał się dla ludzkich serc coraz bardziej odległy – następowało jego „pomnażanie” i w ten sposób rozwinął się politeizm (por. M. Eliade, „Historia wierzeń i idei religijnych”, t. III, Warszawa 1995, s. 8–9).

Można wysunąć przypuszczenie, że monoteizm i wiara w pradawny Upadek to skutki oddziaływania chrześcijaństwa, które w średniowieczu docierało na Wielki Step i na Daleki Wschód. Biorąc jednak pod uwagę, że podobne przekonania żywi wiele ludów pierwotnych także na innych kontynentach, przyznać chyba należy, że są to pozostałości wiary pierwszych ludzi oraz mglista pamięć o grzechu pierworodnym (por. G.K.

Chesterton, „Wiekuisty człowiek”).

Opuszczony człowiek zwrócił się po Upadku do duchów zamieszkujących ziemię. To one stanowią główny obiekt kultu w szamanistycznej religii Buriatów. Wierzą oni, że różne bezcielesne istoty, złe i dobre, żyją w lasach, jeziorach, rzekach itp. Kontaktują się z nimi szamani. Szczególnie potężny duch mieszka w Bajkale. Na brzegach jeziora spotkać można szamanów przyozdobionych w pióropusze, palących ofiary w rytualnych ogniskach. W pozostałych regionach, nie tylko w Buriacji, lecz na całej Syberii, duchom poświęcone są tysiące kapliczek, pełnych kolorowych wstążek. Składa się tam ofiary z pieniędzy, jedzenia, papierosów. Można też – czego sam byłem świadkiem – puścić duchowi utwór muzyczny. Zrobiła to na moich oczach pewna nauczycielka biologii w średnim wieku, która zatrzymała się przed taką właśnie kapliczką, opuściła szybę w aucie i włączyła radio, ustawiając największą możliwą głośność. Odjechała, gdy piosenka się skończyła, zapewne uznając, że duchowi wystarczy już ludzkiej kultury.

Oznaki czci wobec tych istot wynikają nie tyle z miłości, ile z chęci ułożenia sobie z nimi dobrych stosunków. Jako potężniejsze od ludzi, mogą się one srogo zemścić za obojętność. Jeśli zaś człowiek będzie wobec nich życzliwy, i one odwdzięczą się pomocą.

Szamani na usługach FSB

Szamanizm buriacki – podobnie jak religie innych pogańskich ludów – odżył po rozpadzie Związku Sowieckiego. Nie oznacza to jednak, a przynajmniej nie musi oznaczać, że wyznawcy szamanizmu stanowią potencjalne źródło fermentu w Rosji, która przecież mieni się obrończynią chrześcijaństwa. Oba środowiska religijne mogą współistnieć bez przeszkód. Prawdopodobne jest również, że wśród szamanów znajdują się ludzie pracujący dla FSB. Nie wiadomo, czy szamani z Chakasji, którzy w maju 2022 roku złożyli ofiarę z byka w intencji zwycięstwa nad Ukrainą, byli takimi właśnie ludźmi FSB czy też ofiarami prania mózgów.
O tym że Moskwa potrafi wykorzystać także szamanistów, świadczy przykład wydarzeń, do których doszło w Abchazji, gdzie – podobnie jak w Buriacji – żywa jest pierwotna religia pogańska (o Abchazji pisałem w styczniowym numerze „Nowego Państwa”). Gdy upadał Związek Sowiecki, władzę w separatystycznej republice objęli ludzie bezpośrednio związani z Kremlem i KGB na czele z prezydentem Władysławem Ardzinbą. Nieco wcześniej – od 1989 roku – Ardzinba zasiadał w Radzie Najwyższej ZSRS. Jak piszą historycy zajmujący się narodzinami współczesnej Abchazji, „w pierwszą rocznicę zwycięstwa separatystów nad Gruzinami w modłach dziękczynnych do głównego boga panteonu abchaskiego, Dydrypszy, wziął udział cały rząd Abchazji na czele z prezydentem Władysławem Ardzinbą, najważniejsi urzędnicy administracji państwowej, przedstawiciele wojska i policji, razem pięćset osób. Wraz z nimi przybyły tysiące prostych Abchazów” (P. Borawski, T. Borawski, „Wojna w Abchazji”, Połomia 2020, s. 46). Ten niegdyś wysoko postawiony urzędnik ateistycznego imperium działał teraz na rzecz jego nowych władz, które odrzuciły ateizm i przystroiły się w szaty prawosławia, a robił to, organizując szamanistyczne uroczystości. Nikt nie traktuje religii – jakiejkolwiek – bardziej przedmiotowo niż Rosja i jej ludzie.

Zamiast chrystianizacji – dwojewierie

Można byłoby spojrzeć na rosyjski podbój Syberii z innej perspektywy – na pochód chrześcijaństwa na Wschód. Tak zapewne widzą to Rosjanie, a wraz z nimi wielu europejskich konserwatystów – choćby abp Carlo Maria Viganò – dla których Moskwa jest ostatnią nadzieją chrześcijaństwa, a Putin – katechonem.

Idea chrystianizacji przez podbój jest jednak sprzeczna z religią katolicką i nie wiem, jak łączą je katoliccy czy konserwatywni głosiciele racji Putina. Kościół potępił ją na Soborze w Konstancji dzięki zaangażowaniu ks. Pawła Włodkowica, polskiego prawnika i ówczesnego rektora UJ. Ksiądz Włodkowic pisał, że „takie napadanie niewiernych przez wiernych [chrześcijan] nie tylko wyklucza miłość bliźniego, ale także – przez tego rodzaju niedozwolone przywłaszczenie sobie rzeczy cudzej – mieści w sobie kradzież i rabunek. Uzasadnienie: Bliźnimi bowiem naszymi są tak wierni, jak i niewierni, bez różnicy”. W innym miejscu pisał: „[…] przeciw napadającym tamtych [pogan – przypis T.G.], którzy chcą trwać w pokoju, jest każde prawo, mianowicie naturalne, Boskie, kanoniczne i cywilne”.

Nawet jednak gdyby podbój pogańskiej Syberii chrześcijaństwo usprawiedliwiało, należałoby przyznać, że cel nie został osiągnięty. Choć do rewolucji bolszewickiej Cerkiew miała wystarczającą ilość czasu na ewangelizację, do chrystianizacji Buriacji nie doszło. Dusze Buriatów po prostu nie interesowały prawosławnego duchowieństwa, skrajnie niewykształconego i od XVIII wieku całkowicie podporządkowanego carowi. Doszło za to do zjawiska odwrotnego – ogromnego wpływu religii buriackiej na prawosławnych Rosjan, w wyniku którego wykształciło się tzw.  dwojewierie (co można przetłumaczyć jako „dwuwiara”) – obie religie uległy zmieszaniu. Nie chodzi tu przy tym o przejmowanie pewnych zwyczajów, niemających wpływu na doktrynę, jak na przykład zwyczaj zapalania świec na grobach zmarłych, lecz właśnie o przejmowanie elementów doktryny. Oddawanie czci buriackim duchom oraz korzystanie z usług szamanów jest praktyką powszechną na Syberii. Chrześcijanie czasów rzymskich wzbraniali się przed złożeniem pogańskiej ofiary, wybierając śmierć w męczarniach. Rosjanie z Syberii składają duchom podarki codziennie, nie dostrzegając w tym ani śladu bałwochwalstwa.

Iskry sprzeciwu

Szamanizm nie stanowi zagrożenia dla Kremla, nie można powiedzieć jednak tego samego o innym elemencie buriackiej tradycji. W Buriatach wciąż tkwi pamięć dawnej chwały Czyngis-chana i być może tęsknota do niej. Zdaniem kierowcy UAZ-a, z którym jechałem nad Bajkał, twórca imperium mongolskiego pochodził właśnie z tego ludu. Jest to opinia bardzo rozpowszechniona wśród nadbajkalskich tubylców, lecz mijająca się z faktami. Wielki wódz urodził się raczej na terenie obecnej Mongolii, choć spośród Buriatów mogła wywodzić się jego matka.

Nie wiadomo, czy na dłuższą metę da się pozostać wiernym dwóm tradycjom – mongolskiej i rosyjskiej. Moskwa to dostrzega i boi się odradzającej się pamięci o Czyngis-chanie. W 2009 roku szerokie poparcie wśród elit buriackich zyskał projekt budowy pomnika mongolskiego władcy we wsi Kunkur, nieopodal której – jak twierdzą Buriaci – miał się on rzekomo urodzić. W Kunkurze odbyły się już nawet buddyjskie obrzędy, poprzedzające wzniesienie pomnika. Do realizacji projektu jednak nie doszło, ponieważ sprzeciwiły się jej rosyjskie władze. Kreml boi się idei panmongolizmu, która połączyłaby ludy mongolskie – z Buriatami włącznie – żyjące w Rosji, Mongolii i Chinach. Podobna idea – panturkizm – podsyca separatyzm wśród ludów tureckich, zamieszkujących teren Rosji, na przykład Tatarów Kazańskich.

Zapewne takie właśnie obawy kierują Putinem, gdy decyduje się on rzucać na front ukraiński Buriatów i członków innych syberyjskich ludów nieporównywalnie częściej niż Rosjan. Już teraz rdzenne ludy Syberii są mniejszością wobec rosyjskich kolonistów, ale zdziesiątkowanie ich na froncie zwiększy pewność Kremla, że nie dojdzie do ich buntu. Co więcej, będą umierać, wierząc, że czynią to w słusznej sprawie.
Przyszły los jest jednak wciąż nieustalony. Nie wiadomo, jak rozwinie się świadomość narodowa Buriatów – czy ich pamięć o heroicznych czasach zwycięstw Czyngis-chana zaniknie, czy wprost przeciwnie?
W innym regionie Syberii – w Ałtaju – spotkałem pewnego lokalnego patriotę. Nie patriotę rosyjskiego, lecz ałtajskiego. Plemiona skośnookich Ałtajczyków, przypominających z aparycji mieszkańców Japonii (choć nie łączy ich bliskie pokrewieństwo), żyją tam od wczesnego średniowiecza. Posługują się dialektami z rodziny tureckiej, choć w przeciwieństwie do innych ludów tureckich, takich jak Tatarzy czy Kazachowie, nie przeszli nigdy na islam i wciąż trwają przy pierwotnym szamanizmie.

Ałtajczyk ów był działaczem, starającym się zachować ginącą kulturę swego ludu. Szczerze nienawidził Moskali.

– Zabrali nam kraj – tłumaczył – odebrali nam naszą ojczyznę, zepchnęli nas w góry, na najbardziej nieurodzajne tereny, a sami zajęli żyzne pola i najlepsze pastwiska, ale nie potrafią korzystać z nich umiejętnie. Pasożytują na Ałtaju. Niszczyli te piękne ziemie przez 70 lat komunizmu i niszczą nadal. Podzielili się naszą ziemią z Chińczykami i Kazachami. A my nie jesteśmy Rosjanami, Kazachami ani Chińczykami, ale oddzielnym narodem.

Być może podobne iskry oporu znaleźć można na całej Syberii. Może za kilka dekad zapłoną duchem wolności. Taki scenariusz zaliczyć można do kategorii zgoła nieoczekiwanych, ale czy ktokolwiek spodziewał się, że wśród plemion syberyjskich gór i tajgi, mających niewielkie poczucie narodowości i prawie całkowicie pozbawionych własnego piśmiennictwa, po 400 latach panowania rosyjskiego, sowieckiego i znowu rosyjskiego wciąż istnieć będzie jakakolwiek chęć sprzeciwu wobec Moskwy?

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@swsmedia.pl

W tym numerze