Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Kod bardzo
dalekich przodków

Dodano: 04/04/2024 - Numer 212 (04/2024)
FOT. WYKIPEDIA
FOT. WYKIPEDIA

Współczesna edukacja zniszczyła nasze rozumienie starożytnych mitologii. Uczyliśmy się, że dawni Grecy czy Rzymianie czcili bogów zajmujących się różnymi dziedzinami życia i pomagających im w trudnych sprawach. To bardzo krzywdzące spłycenie, które wielu autorów dziś próbuje prostować.

Jak bardzo mitologia NIE była związana z wyznawaną wiarą i religią, dowodzi malarstwo katolickiej Europy. Czy Sandro Botticelli malował „Narodziny Wenus”, czyli rzymskiej bogini, w towarzystwie innych mitycznych postaci, bo żyjąc w XV-wiecznej Italii wierzył w boginię miłości, która narodziła się z morskiej fali, by rozpalić wśród ludzi namiętność? Gdyby tak było, to renesansowy malarz byłby uznany za poganina i być może nawet spalony na stosie za herezję. W dodatku obraz został zamówiony przez władcę Florencji Wawrzyńca Wspaniałego z dynastii Medyceuszy, który był częścią wspólnoty chrześcijańskich władców Europy – nikt nie wyobrażał sobie, że ten polityk w jakikolwiek sposób miałby wierzyć w antyczne mity, choć gromadził on podobne obrazy innych mistrzów renesansu.

Mity jako wielka księga

Skoro do dawnych artystów i mecenasów sztuki obrazy ilustrujące sceny mitologii przemawiały walorami estetycznymi i mądrością przodków wielbiących cnoty i archetypy heroicznych zachowań, dlaczego antyczni mieliby być gorsi i wierzyć w Heliosa jeżdżącego słonecznym rydwanem po niebie? Mity sprzed 3 tys. lat były czymś więcej niż rodzajem religii, stanowiły zapis mądrości zbiorowej przodków, który wyrażał obawy i pragnienia ludzkości. W tych opowieściach zakodowane są przesłania dla cywilizacji, są zarejestrowane psychologiczne prawdy o człowieku, są to ramy, które miały pomóc człowiekowi stać się lepszym członkiem wspólnoty. I nie tylko homeryckie opisy Ateny czy Afrodyty dostarczały takich mądrości – nawet najbardziej pierwotne mity i opowieści miały doniosły wpływ na postępowanie człowieka. Znane nam przygody Herkulesa czy Hefajstosa to ledwie tysiące lat – tymczasem duchowe opowieści liczą dziesiątki tysięcy lat – od epoki kamienia łupanego. To z tego okresu pochodzą na przykład malowidła w słynnej jaskini Lascaux w południowo-zachodniej Francji, które przedstawiają polowanie na tury, konie i jelenie. Archeolodzy i antropolodzy do dziś spierają się, czym dokładnie są te malowidła – czy tylko realistycznym zapisem konkretnego wydarzenia, czy może wyrazem głębszych wierzeń. Przekonująco opisał to amerykański mitoznawca Joseph Campbell (1904–1987), który podczas swojej wizyty w tym miejscu doznał olśnienia w zakresie potęgi symboli i mocy przekazu ludzkości sprzed około 20 tys. lat!

Mity z jaskini

Tak opisywał to w swojej rozmowie z Billem Moyersem na początku lat 80. XX wieku. „Wchodzisz do ogromnej komory, wielkiej jak katedra, ze wszystkimi tymi malunkami zwierząt na ścianach. Ciemność jest niewyobrażalna. Mieliśmy elektryczne latarki, ale facet, który nas oprowadzał, zgasił wszystkie światła, i oto jesteś, człowieku, w najciemniejszym mroku, jakiego doświadczyłeś w życiu. To było coś... no, nie wiem, ale coś jak zupełny nokaut. Nie wiesz, gdzie jesteś, czy masz przed sobą północ, południe, wschód czy zachód. Wszelką orientację diabli biorą w ciemnościach, które nigdy nie widziały słońca. Potem zapalają światła i widzisz naokoło te wspaniałe wymalowane zwierzęta. Wymalowane tak żywo [...] masz na przykład byka długości jakichś dwudziestu stóp namalowanego tak, że jego zad oddaje wybrzuszenie skały”. Zdaniem religioznawcy tak wielkie dzieło epoki kamienia było świętym miejscem dla twórców i mogło pełnić wiele funkcji społecznych. Jedną z nich była „podróż mistyczna” chłopca, który odwiedzając jaskinię pod opieką starszego mędrca (być może ojca albo wodza plemienia), zapalał ogień i widząc dynamiczne obrazy z spektakularnego polowania, był wprowadzany w męski, dorosły świat. Zwróćmy uwagę na to, że scena z zapaleniem latarki w jaskini wywarła kolosalne wrażenie na profesorze z XX wieku, który już znał efekty specjalne kinowych filmów, nowojorskie neony na Manhattanie czy noworoczne fajerwerki – a i tak sceny z polowania uderzyły go rozmachem, powagą i mądrością. O ileż większe doznanie było udziałem takiego na przykład szesnastoletniego chłopca, który był przyodziany w skórę jelenia i do tej pory miał w ręku jedynie kamienne ostrze włóczni.

Prawdopodobnie z tych fantastycznych opowieści z jeszcze anonimowymi członkami wyrastali już bardziej spersonifikowani herosi i bogowie. Uczyli oni, czego unikać, czego nie pożądać i jak zwyciężać. Były więc mity zapisem czegoś na kształt dzisiejszej psychologii, socjologii i antropologii, ale bez języka współczesnej nauki. Ale były czymś więcej niż dzisiejsze akademickie rozważania, bo były powszechnie znane i wyrabiane nie dwuletnim grantem na projekt badawczy, lecz kształtowaną przez dziesiątki tysięcy lat nieuchwytną dla rozumu opowieścią o siłach rządzących światem.

Zmagania z ludzkim tabu

Douglas Murray, znany publicysta konserwatywny z Wielkiej Brytanii, posługuje się antycznymi mitami, by wyjaśnić współczesne problemy. Autor „Szaleństwa tłumów”, choć sam homoseksualista, przyznaje, że pociąg seksualny do tej samej płci słusznie wywołuje poczucie niepewności u osób heteroseksualnych. Murray aby to uzasadnić, przywołuje grecki mit o Tejrezjaszu, który w swoim życiu był i mężczyzną, i kobietą, a więc poznał dwie strony ludzkiego współżycia. To daje perspektywę tak inną od żonatego mężczyzny czy zamężnej kobiety, daje wgląd w tak osobliwe role, że budzi niepewność. Również Robert Graves, znawca antycznej kultury, podkreśla zacieranie się granicy męskości i kobiecości w tym micie, skoro pojawia się on wobec symbolu innego dziwu natury – węża. Gad bez kończyn od zarania ludzkości zadziwiał myślicieli, stał się w chrześcijaństwie symbolem szatana, a taki na przykład Giambattista Vico uznawał go za uosobienie rewolucji – początków własności gruntów, ziemi uprawnej. Tak znawca kultury antycznej opisał pierwszy mitologiczny przypadek homoseksualizmu: „[...] pewnego razu na górze Kyllene zobaczył Tejrezjasz dwa spółkujące węże. Kiedy oba rzuciły się na niego, uderzył je swą laską i zabił samicę. Z miejsca przemieniony w kobietę, został słynną nierządnicą. W siedem lat później w tym samym miejscu zobaczył znowu taki sam widok. Tym razem zabijając samca odzyskał męskość. Inni jeszcze twierdzą, że kiedy Afrodyta i trzy Charyty, Pazitea, Kale i Eufrozyna, toczyły między sobą spór, która z nich jest najpiękniejsza, Tejrezjasz przyznał nagrodę Kale. Afrodyta przemieniła go wówczas w starą kobietę”.

Dzisiejsze lewicowe mantry powtarzają kłamliwą tezę, że homoseksualiści w antycznej Grecji żyli szczęśliwie w związkach. To nieprawda – do aktów homoseksualnych dochodziło często czasem nawet w ramach inicjacji społecznej ucznia przez nauczyciela, ale później tenże nauczyciel wracał do żony i dzieci. Tymczasem mity mówią jasno, że ta osobliwość seksualna wiąże się z łamaniem tabu (spółkujące węże) i karą za przekraczanie pewnych granic mentalnych.

Potrzebujemy wzniosłości i tajemnicy

Rzecz jednak nie w samym homoseksualizmie, lecz w dosadności przekazu przodków, w tym, że pewne zjawiska wspólnotowe i ogólnoludzkie utrwalali oni w sensacyjnych, heroicznych i nadnaturalnych opowieściach, by stały się kompasem dla potomnych. Zdaniem Campbella regułą mitów jest właśnie podniosłość, patos, wyjątkowość, tworzenie niedostępnej sceny, która ma być dla nas tajemnicą. To dlatego, zdaniem mitoznawcy, Kościół katolicki przeżywa kryzys od Soboru watykańskiego II, że odarł własne nabożeństwa z trudno pojmowalnych sekretów. „Nawet w Kościele rzymskokatolickim przetłumaczono mszę z języka rytualnego na język niosący mnóstwo najpospolitszych, swojskich skojarzeń. Ołtarz był ustawiony w taki sposób, że ksiądz stał tyłem do ciebie i razem z nim zwracałeś się gdzieś na zewnątrz. Dziś ołtarz jest obrócony do ciebie, a ksiądz wygląda przy nim jak prezenterka telewizyjna podczas pokazu, wszystko po domowemu i przytulne”. Campbell nie był katolikom, on tylko jako religioznawca oceniał, że religia, by trwać i się rozwijać, musi być w pewien sposób niedostępna, trudna, nadzwyczajna. Stąd też w tej samej wypowiedzi drwił z księży-gitarzystów. „Grają na gitarach. Zapomnieli, że rytuał ma cię wyrwać ze zwyczajności, a nie wciągać cię w nią, bo przecież tkwisz w niej przez cały czas”.

Amerykanin wiele pracy poświęcił badaniu mitów społeczności plemiennych i odkrył w nich ogólnoludzką potrzebę sakralności oraz rytuału. Jego zdaniem formuje to człowieka i jego psychikę mocniej, niż dzisiejsza nauka jest w stanie to rozpoznać. Za przykład podaje inicjację młodzieńców, którzy w judaizmie przeżywają bar micwę, w katolicyzmie bierzmowanie, a u Indian z południowo-zachodniego Meksyku szło się na poszukiwanie pejotla (rzadki rodzaj kaktusa). „Te wyprawy to podróże mistyczne ze wszystkimi szczegółami właściwymi typowej podróży mistycznej. Najpierw następuje uwolnienie się od obowiązków życia świeckiego [...]. Potem wyruszają w podróż. Używają nawet specjalnego, negatywnego języka. Na przykład zamiast mówić »tak« mówią »nie« albo zamiast »wyruszamy« mówią »przybywamy«. Przebywają w innym świecie”. Tym innym światem są właśnie mity, do których mamy dążyć, choć nigdy ich nie osiągniemy. Jeśli tak będziemy postrzegać potrzeby społeczne, łatwiej też zrozumiemy, skąd się wzięły totalitaryzmy. Gdy tacy kapłani jak Marks czy Hitler obiecali, że świat pozanaturalnych mitów sprowadzą na ziemię i uczynią codziennością, zaczęły się rzeczywistości terroru i eksterminacji. Nie – całkowite szczęście i boskość są poza naszym zasięgiem i ludzkość rozumiała to przez 100 tys. lat, dopóki w Europie ten czy ów intelektualista nie uznał, że zdejmie Olimp ze szczytu i zbuduje we własnym mieście. Jordan Peterson w swojej pierwszej głośnej książce o strukturze ludzkich wierzeń i zachowań nisko ocenia kompetencje psychologów i psychiatrów wobec zbiorowej wiedzy starożytnych przodków. „Nasze wzorce zachowań są niezwykle złożone, a psychologia jest młodą nauką. Zakres naszej mądrości behawioralnej przekracza zakres naszej jednoznacznej interpretacji” – pisał. Może więc zachodnie akademie potrzebują więcej klasycznej kultury niż nowoczesnych eksperymentów na człowieku?

Dzisiejsze „prawie” mity

Zdaniem Campbella dzisiejsze mity jako zapis zbiorowej mądrości odnajdujemy nie tylko w religiach, lecz także w niektórych aspektach kultury popularnej – na przykład w filmach o herosach. Religioznawca uważa, że jednym z kulturowych substytutów mitologii obecnego świata jest film „Gwiezdne wojny”. Dobro walczy ze złem, bohater musi porzucić zwyczajność na rzecz heroicznej walki, a w losach poszczególnych postaci ukryte są tajemnice ludzkości. Darth Vader jest tutaj niczym Mefistofeles, spiritus movens całego zła, ale też zła spowodowanego defektami własnego życia i własnej osobowości. „Maski potworów, jakie ludzie noszą w »Gwiezdnych wojnach«, symbolizują potworne moce, rzeczywiście działające we współczesnym świecie. Gdy maska zostaje zdjęta z Dartha Vadera, widzisz człowieka nieukształtowanego w pełni, kogoś, kto nie rozwinął się w normalną ludzką osobę [...]. Dart Vader nie rozwinął własnego człowieczeństwa” – przekonuje mitoznawca. Porównanie dawnych mitów do dzisiejszych hitów kinowych ma jeszcze i tę interesującą perspektywę, że my też przecież nie wierzymy, że zakon Jedi lata po kosmosie ze świetlnymi mieczami, to po prostu opowieść o pewnych wartościach zaklęta w odgrywanych przez aktorów rolach. Podobnie było z Zeusem, Achillesem czy Prometeuszem – Grecy też się nimi zachwycali, ale nie uznawali tych opowieści za dosłowny opis wydarzeń z niebios.

Rachunek za destrukcję mitów

Jednak Campbell zauważa także, że dzisiejsze mity naprawdę nie wystarczą do ukształtowania kolejnych pokoleń. Z obrazów o superbohaterach nowe generacje rozumieją tylko tyle, że dobrze być sławnym i podziwianym – bez względu na powód. Moyers podzielił się z mitoznawcą swoją refleksją: „Zdaje się, że dzisiaj czcimy ludzi sławnych, nie bohaterów”, zaś religioznawca odpowiedział: „Tak, i to jest fatalne. Kiedyś rozesłano po szkołach średnich Brooklynu ankietę zapytującą »Kim chciałbyś być?«. Dwie trzecie uczniów odpowiedziało: »Kimś sławnym«. Nawet przez myśl im nie przeszło, że aby coś osiągnąć, trzeba coś dać z siebie”. Dziennikarz podsumował: „Być znanym – to ich jedyny cel”. Zapis tej rozmowy powstał ponad 40 lat temu, a przewidział nastanie czasów internetowych celebrytów, influencerów z mediów społecznościowych, którzy ani nic nie osiągnęli, ani nic z siebie nie dają, ale są – no właśnie – sławni. Pojawia się jednak pytanie o rozpad takiego społeczeństwa, które nie ma wspólnych mitów.

Nie ma inicjacji w dorosłość, więc mężczyźni pozostają wiecznymi chłopcami, nie ma sakralności związku kobiety i mężczyzny, więc wychowywanie dzieci przestaje być wartością – itd. Jednak człowiek bez głębokiej kultury szuka zamienników. Zdaniem Campbella bez odpowiednich wzorców znajdują się mity ułomne – gangi, wandalizmy, ideologie psujące codzienne życie pseudoheroicznym poświęceniem. Człowiek potrzebuje opowieści i wiary nie mniej niż chleba i wody, zatem wypłukiwanie kultury z bohaterstwa, poświęcenia i tajemnic wywołuje pustkę, w którą wejdzie jakaś nowa dramatyczna opowieść. Myśmy już takie przerabiali – mit o wyższej rasie germańskiej czy mit o wyzwoleniu robotnika przez wysłanie go do gułagu to przecież tylko pochodne pustki duchowej I połowy XX wieku.

Filmy o Supermanie czy Batmanie nie zastąpią nam opowieści o królu Arturze czy studentach z XIX-wiecznego Wilna szykujących spisek na rosyjskiego zaborcę. Tym bardziej bohaterstwa Powstania Warszawskiego i męstwa w stylu Skrzetuskiego nie zastąpią segregowanie śmieci i kolorowe zdjęcia na Instagramie – a to właśnie próbuje się dzisiaj przeprowadzić. Rachunek będzie za to niebagatelny.

 

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@swsmedia.pl

W tym numerze